I myśmy z nimi były, Whisky „Etnę” piły,
A cośmy widziały i słyszały, na bloga umieściły.
Czyli baśń o tym, jak
to ze śmierciożercami było.
— Słudzy moi! Pan wasz powrócił
do swego ciała dawnego i znów jest w pełni sił! Pokłońcie się, gdyż jam jest
Czarnym Panem, Potomkiem Salazara Slytherina, jam jest Lord Voldemort! — Burza
oklasków wypełniła rezydencję starego rodu Malfoyów. — Kwestią czasu pozostaje,
kiedy zdobędziemy władzę! Potter może i uciekł tym razem, ale jego reputacja
legła w gruzach, gdy zjawił się w Hogwarcie z tym martwym śmieciem u boku.
Bitwa może i przegrana, lecz wojna wciąż trwa, a my będziemy walczyć! Wczoraj
ciało, jutro Hogwart, pojutrze Ministerstwo, a za tydzień cały świat!!! —
wykrzykiwał z zapałem Czarny Pan. Krzyki poparcia oraz gromkie brawa rozległy
się wzdłuż całego stołu. Nagle od strony Lucjusza Malfoya dobiegło uprzejme
chrząknięcie. To było jedno z tych chrząknięć, po których cała uwaga publiki
zwraca się na chrząkacza. Takie, po którym ma nastąpić mały sprzeciw, lub, co
gorsza, wyrażenie własnego zdania. Niewielu ludzi odważyłoby się tak chrząknąć
na zebraniu śmierciożerców. Bo oni zazwyczaj nie chrząkają. Ale teraz jeden z
nich to zrobił. Chrząknął. I to nie byle jak chrząknął. Lucjusz Malfoy
chrząknął znacząco. Lord Voldemort również odwrócił się do
Pana-Patrzcie-Jak-Ładnie-Umiem-Chrząkać.
— Tak, Lucjuszu?
— No bo… ja się tak
zastanawiałem… Czy gdzieś między Ministerstwem Magii a Całym Światem moglibyśmy
wpaść do Mediolanu? Podobno w środę wychodzi tam najnowsza kolekcja płaszczy z
cyklu „Magia Aksamitu”. To co, możemy? Proooooooooooooszę!
Tom powiercił się trochę na swoim
krześle, uważnie przyjrzał paznokciom, których nie miał i niby to od niechcenia
spytał:
— Nowa kolekcja „Magii Aksamitu”,
mówisz? Hmm… no tak, tak… — Niespokojnie ruszał się na swoim krześle. — A nie
wiesz może, czy będą mieli rozmiar 42?
Lucjusz już otwierał usta, aby
odpowiedzieć na pytanie swojego pana i władcy, ale w tym momencie do rozmowy
wtrącił się Avery:
— Właśnie, skoro już o modzie
mowa… Chciałbym zauważyć, że moja maska nie pasuje mi do butów, a w ogóle to
jej krój jest całkowicie passe.
— Jestem zmuszony poprzeć kolegę.
— Snape swym monotonnym, grobowym głosem podjął temat. — Moja jest za mała.
Wystają spod niej włosy — dodał.
— Poza tym, kto nosi teraz srebro
i złoto? Hello, żyjemy w XXI wieku. — Avery prychnął i podjął paplaninę. —
Wiadomo, że jeśli ludzie mają się nas bać, to muszą też nas szanować. A kto
szanuje kogoś, kto ubiera się jak średniowieczny teletubiś? Powszechnie wiadomo,
że teraz to łososiowy jest na topie.
Czarny Pan lekko się obruszył i
stwierdził:
— Nie rozumiem, o co wam chodzi.
Według mnie maski są bardzo gustowne, a złoto i srebro to wręcz królewskie
kolory!
— Yaxley nie potrzebuje tych
kolorów, żeby być dla mnie królem… — mruknął Malfoy pod nosem.
— Lucjuszu! — syknął wściekle
Yaxley. — Wczorajsza noc miała zostać tylko między nami!
— W każdym razie uważam, że moja
maska jest za mała — podsumował matowy wokal Severusa.
Peter ze zmarszczonymi brwiami
niespokojnie wysłuchiwał dyskusji.
— Mój Panie, wybacz, że śmiem
przerwać, lecz chyba odeszliśmy zanadto od naszego prawdziwego tematu…
— Zamilcz! — huknął nań Riddle,
rozdrażniony kłótnią o maski. Zły krój, też coś. Projektował je całe noce.
Wieczorami pod kołdrą wyciągał kolorowanki spod poduszki i się męczył, a ci
niewdzięcznicy mówią, że one są zwyczajnie niemodne! Odwrócił lekko głowę i
rąbkiem szaty otarł kącik oka. On po prostu myślał, że im się podobają, a
przecież specjalnie kupił do tego oddzielne kredki! Pociągnął szparkami. I te
wzory… przecież były ładne… Bo były! A oni… oni… Nie, uspokój się, Voldemort.
Musisz być silny. Przecież przeżyłeś nawet śmierć, banda idiotów nie doprowadzi
cię do płaczu… Bądź silny… Jeszcze raz cicho chlipnął w rękaw i odwrócił się do
Pettigrewa: — Nie przerywaj swemu panu, szczurozębny śmieciu! — krzyknął.
Gnębienie innych zawsze pomaga.
Nott zachylił się do Avery’ego.
— No wiesz, zębami chce nadrobić
braki w krótkiej różdżce — szepnął na tyle głośno, by cały stół go usłyszał.
Śmierciożercy wybuchli śmiechem, a omawiany zaczerwienił się i skulił w sobie.
Czarny Pan starał się nie zaśmiać się na oczach swoich sług. Przecież gdyby to
zrobił, straciłby tytuł Czarnego i pozostałby tylko Panem!
— Gdybyście wiedzieli, jak długą
i sprawną różdżkę ma Lucjusz… — wymruczał Yaxley, patrząc na Malfoya.
— Nadal uważam, że mam zbyt małą
maskę.
— Hah, nie uwierzycie, co się
dzieje na Nokturnie w sobotnie wieczory. — Nott zarechotał znacząco i puścił
oko do kompanów, którzy odpowiedzieli chichotem. — Gdzie się nie obejrzysz
kobiety. Jedne z kryształowymi kulami, inne z długimi różdżkami. A koło Borgina
i Burkesa są duże zniżki. — Poruszył znacząco brwiami.
— Tak… — mruknął Dołohow. — A w
najciemniejszych zakątkach można kupić naprawdę ciekawe eliksiry — dodał i z
szaleńczym błyskiem w oku wyjął z fałd szaty butelkę, którą postawił na stole. —
Whisky „Etna” — powiedział z dumą. — Eksperymentalna!
Śmierciożercy zagwizdali z
podziwem. Nott chciwie wyciągnął swoje wielkie łapsko w stronę „Etny”, ale
szybko została ona sprzątnięta sprzed jego nosa.
— To nie czas na picie, Nott. —
warknął Tom Riddle i przybrał bardziej oficjalny ton. — A teraz wysłuchajmy
relacji Herberta. — Podwładni spojrzeli na niego ze zdumieniem. Że niby kogo?
Widząc tępe spojrzenia kolegów,
Voldek westchnął.
— To nasz szpieg w Ministerstwie.
Jesteś tutaj, Herbercie? — wychylił się, patrząc na koniec stołu.
— Jestem — rozległ się pisk, bo
głosem nie da się tego nazwać. Wątły chłopaczek o rzadkich, rudych (informacja
niepotwierdzona z powodu opłakanego stanu opisywanego elementu) włosach i
szarych oczach zaczął mówić.
— Cóż, w Ministerstwie jest
beznadziejnie. Wszyscy próbują zaprzeczyć temu, iż zmartwychwstałeś, Panie. W
dodatku magiczne drukarki się zepsuły. Musimy teraz używać mugolskich… Ostatnio
nawet zaciąłem się kartką. — Na potwierdzenie wystawił w górę palec z
naklejonym plasterkiem. Ładnym plasterkiem. Takim w szczeniaczki.
Śmierciożercy pokiwali ze
współczuciem głową. Zachęcony Herbert kontynuował zażalenia:
— A do tego wszyscy na mnie
krzyczą. „Ej, Herbert, zrób to!”, „Hej, Herbert, zrób tamto!” albo „Herbert,
idioto, włazisz nie do tego sedesu!” — rozkręcił się na dobre. — Wiecie, jak
się wtedy czuję? Jest mi… jest… Jest mi smutno! Czuję się taki niedoceniony!
Wszyscy mną pomiatają! Ja też mam uczucia, wiecie? — Chlipnął cicho, a
pozostali ze zrozumieniem przyglądali się młodzieńcowi. To takie smutne. — Nikt
nie traktuje mnie poważnie. A przecież każdy popełnia błędy! Pomylenie słodzika
do kawy ministra i kwasu żrącego przecież każdemu może się zdarzyć! — Herbert
zaczął cicho szlochać, a śmierciożercy patrzyli nań ze współczuciem. — Życie
jest takie niesprawiedliwe! — zakończył dramatycznie.
— Biedaku… — Siedzący obok
Herberta Mulciber klepał go pocieszycielsko po ramieniu, ocierając kąciki oczu.
Wyciągnął różdżkę, wyczarował kieliszek, sięgnął po nadal stojącą na stole
„Etnę” i nalał jej trochę do naczynia. — Masz, pomoże… — Podał chłopakowi
szklaneczkę. Młodzieniec przyjął dar bez słowa i wypił jednym haustem. Przez
chwilę siedział w bezruchu, ale nagle jego twarz przybrała kolor czerwieni,
której pozazdrościliby mu nawet sami Weasleyowie, z nosa zaczęła wydobywać mu
się para, oczy łzawiły, a bliżej siedzącym wydawało się nawet, że widzą
niewielkie iskierki strzelające z uszu.
On sam czuł, jakby w jego gardle znajdowało się serce wulkanu gotowego
do erupcji. Iskry z narządu słuchu bynajmniej nie były złudzeniem optycznym,
przybrały na sile i już każdy przy stole mógł je dostrzec. Chłopak wstał
gwałtownie od stołu i pobiegł do wyjścia, a z zza uchylonych drzwi można było
zobaczyć, że kieruje się do łazienki. Po chwili w cichej sali dało się słyszeć
szum wody i kilka chluśnięć a później syk towarzyszący gaszonym płomieniom.
Wszyscy skierowali swój wzrok na Dołohowa.
— No co? — zapytał pod ostrzałem
spojrzeń. — Mówiłem, że eksperymentalna. — Wzruszył ramionami.
Voldemort, który całego zajścia
zdarzał się nie zauważać, obracał w kościstych palcach jedną z masek. Była
ładna. Ba! Była piękna. Miała ładny kształt, tajemnicze otwory na oczy i
naprawdę dobre inkrustacje. Nie było nic do zarzucenia. Kolor był wręcz
wyśmienity! Niejednoznaczny oraz dostojny. Ale nie! Bo oni chcieli ŁOSOSIOWY!
Co to w ogóle jest? Chodzi o to wielkie bydle z Kanady? Takie z rogami i tak
dalej?
— Wiesz ty co, Dołohow… — Avery
przyjrzał się Whisky dogłębnie. — Skoro eksperymentalna to może chociaż nie
będzie kaca?
Te słowa znów skierowały
spojrzenia na małą buteleczkę, która nagle stała się niezwykle pociągająca…
Taka mocna, a brak przykrych konsekwencji… No cóż…
Potrzeba nam więcej szklanek.
***
Butelka została opróżniona
zaledwie do połowy, a wśród śmierciożerców już zapanowała wesoła atmosfera.
Całe napięcie związane z obecnością Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać
poszło w niepamięć, a Pan Niewymawiany, który także skorzystał z zaoferowanego
kieliszka, nie zwracał zbytniej uwagi na jawny brak szacunku względem jego
osoby. Ba! Wydawał się być równie rozluźniony co jego słudzy! Widząc dobry
humor swojego pana, Avery skierował swoje kroki ku niemu, uprzednio pociągając
jeszcze jednego łyka z kieliszka dla odwagi.
Szeptał coś do niego tak cicho,
że nikt oprócz rozmówcy nie mógł go usłyszeć. Jednak na nic zdały się próby
zachowania sprawy w tajemnicy, gdyż po chwili Voldemort wybuchł:
— NIE! Nie, nie, nie! — Jego ton,
ku zdumieniu kolegów po fachu, pełen był… rozpaczy. — Nie zgadzam się! —
wrzeszczał histerycznie. — Nie będzie łosiowatych masek! Nie, nie, nie! —
Zaczął gniewnie tupać, choć słychać było, jak powstrzymuje się od płaczu. Cóż,
alkohol często prowadzi do wylewności. — Robiłem je tygodniami! Męczyłem
się i męczyłem! Nie macie pojęcia, jak to jest, mieć paluszki umazane kredkami! Nie wiecie, jak
ciężko nie wyjść za linię, kiedy się koloruje! A może wiecie? NIE! Bo to nie wy
robiliście te maski! A ja tak! Rezygnowałem dla was z dobranocki, wycinałem
różdżką kółeczka! I jaki jest rezultat? Narzekania! Nikt nawet nie podziękował,
nikt nie wspomniał „Och, Voldi, to naprawdę urocza maska, idealna dla kolesi
noszących mroczne kaptury”. Nie, było tylko narzekanie, narzekanie i
narzekanie! — Z jego czerwonych… nazwijmy to oczami… wytrysnęły łzy. — Dobrze!
Niech będzie! Zróbcie sobie nowe maski! ALE SAMI!!! — Głośno wydmuchał nos w
szatę Avery’ego. Śmierciożercy, delikatnie mówiąc, poczuli się głupio. Widząc,
że nikt nie kwapi się do pocieszenia Toma, Nott niepewnie wstał i poklepał
Łzawego Pana po ramieniu.
— Ej, Voldi… — zaczął niezręcznie
i zamilkł. — Wiesz… my nie wiedzieliśmy… no i tak… — Spojrzał jeszcze raz na
Pana, Którego Nie Wolno Krytykować. — A może tak rzucisz w kogoś Cruciatusem?
Ulżysz sobie… — zachęcił po czym odskoczył jak najdalej od Riddle’a. Jeszcze
skorzysta z propozycji.
Akurat w tej chwili zobaczyli
Herberta, któremu udało się zachować część przełyku… Wszyscy spojrzeli na niego
z czymś w rodzaju oczekiwania. Ten, Któremu Właśnie Zaproponowano Rzucenie
Cruciatusa też skierował swój wzrok na nowo przybyłego. Przechylił swoją łysą
głowę na bok, jakby się nad czymś zastanawiał, spojrzał na swój kieliszek,
wzruszył ramionami i wziął łyka, ignorując zdziwione spojrzenia śmierciożerców.
I wtedy jego słudzy zrozumieli, że jest on NAPRAWDĘ pijany.
Schlany W Trupa Pan melancholijnie
machnął różdżką nad do połowy pustą… do połowy pełną… no, wiecie o co mi
chodzi, czarką. Czy gdyby pił z naczynia Helgi Huffelpuff, zarżnął by się
podwójnie? Jednocześnie dostarczając alkohol do horkruksa, mógłby osiągnąć
ciekawe rezultaty…
— Wiecie… zaklęcie jest jak
kobieta — zaczął zachrypniętym głosem, wciąż wpatrując się w Whisky. — Myślisz,
że ją opanowałeś. Posiadłeś. Zdaje ci się, że masz ją w swym władaniu, że
będzie cię słuchać. Wykorzystujesz ją bezproblemowo za każdym razem, a ona udaje,
iż jest ci wierna. I kiedy już jej ufasz, wierzysz, że ona jedna cię nie
zawiedzie!... — mówił coraz szybciej, głośniej. Z rezygnacją, melancholią. Jak
zawodowy aktor. Nie zwracał uwagi na nikogo innego. Ani na kamienną twarz
Snape’a, ani na rudą głowę Herberta. Ani na Lucjusza z Yaxleyem, którzy gdzieś
między dwudziestym ósmym a trzydziestym pierwszym kieliszkiem tajemniczo
zniknęli pod stołem… — I wtedy ona odbija całe uczucie, jakim ją darzyłeś, całą
tą… nienawiść z miłością i uderza z pełną mocą! Zostawia cię samego, z
dosłownie złamanym sercem, zamyka w głupim zeszycie! — Voldi zaczął wrzeszczeć,
co nie było w zasadzie niespodzianką. Najciekawsze, że robił to, jednocześnie
płacząc. Niewielu ludzi potrafi wrzeszczeć, łkając. Czasem prowadzi to nawet do
śmierci. Rozumiecie sami, gdy się wrzeszczy, otwiera się usta, a łzy lecą i
mogą się do nich dostać. Tak, tak, wielu już zginęło, dławiąc się tym słonym
cholerstwem. Dlatego właśnie lepiej jest wrzeszczeć z zamkniętymi ustami. Tak
dla bezpieczeństwa.
Mimo wszystko, Tom usta otworzył
i przeżył. Znowu.
— Wiecie, jak to jest być
pokonanym przez głupiego bachora? TO BYŁO NIEMOWLĘ!!! Rozumiecie, jak mi to
niszczy reputację?
Śmierciożercy spojrzeli po sobie,
jakby chcąc wymienić między sobą swoje myśli. Avery miał minę pod tytułem Pocieszamy czy mówimy prawdę? Nott
spojrzał na Voldemorta wzrokiem Może jest
dość pijany…? Mulciber za to przygryzł wargę w geście Ja się go mimo wszystko boję… Dołohow zerknął niepewnie na
kieliszek Załamanego Pana Nie wydawał się
chętny do rzucania Crucio… Za to skrzywienie Snape’a cały czas dawało jasno
do zrozumienia Moja maska jest za mała. W
końcu doszli do porozumienia i spojrzeli na siebie ze zdecydowanym Pocieszamy. Trwało to jedynie pół
sekundy. Wiecie, zakaz komentowania czegokolwiek w jakikolwiek sposób pod
groźbą Cruciatusa sprawia, że ludzie do perfekcji opanowują niewerbalny sposób porozumiewania się. Jak widać takich rzeczy się nie zapomina i nawet po trzynastu
latach „zwolnienia” ze służby potrafili bezbłędnie odczytywać mimikę swoich
twarzy.
— Panie — zaczął Avery — nie
przejmuj się. Nadal jesteś postrachem czarodziejskiego świata.
— Tak, tak — poparł go szybko
Nott. — Do tej pory nikt nie jest na tyle głupi,
by wymawiać twoje imię.
— Wszyscy drżą ze strachu na samą
myśl, że mógłbyś powrócić — dodał Dołohow.
— Naprawdę tak myślisz? —
chlipnął z nadzieją w… no, tym takim czerwonym.
— Zdecydowanie — w lot podjął
Avery. — A maski są bardzo ładne. Wiesz, takie… oldschoolowe…
— I za małe — dodał Snape.
— Nikt tak dobrze nie rzuca
Niewybaczalnymi — wrócił na właściwy tor Nott. — W życiu nie widziałem takiego
profesjonalizmu przy Avadzie.
— No cóż, to kwestia nadgarstka —
odparł dumnie Ten, Który Nie Może Dotykać Alkoholu. — Zobacz, o tak. — Coś
zielonego pstryknęło Huberta w nos, a ten stoczył się bezwładnie pod stół, skąd
dobiegły oburzone okrzyki Yaxleya. Tom zmarszczył… skórę nad oczyma i schylił
się, zaglądając pod blat.
— Malfoy, mój drogi, wydaje mi
się, że twoje życie… intymne nie przystoi komuś tak wysoko postawionemu.
Głowa o srebrnych włosach lekko
wychyliła się na powierzchnię i z pewną rezygnacją oznajmiła:
— Mój Panie, to jeszcze nic.
Krążą pogłoski, że mój syn chodzi z jabłkiem.
*kolejnych kilka… naście
kieliszków później*
Większa część śmierciżej…
śmirćżej… ś-ś-śmiecio… tych w mrocznych szatach leżała na, pod lub, co
najciekawsze, w stole, zarżnięta w trupa. Gdzieś spod mebla dobiegały pojedyncze
wersy znanej, tawernowej piosnki „I znów dostałem gównem hipogryfa”, mocno z
resztą okaleczonej przez fałsz Yaxleya:
O mój luuuuuuuuuuuuuuubyyyyyy!
Uratuj mię od zguuuuuuuuuuubyyyyyy!
Hipogryf leeeeeeciiiii!
Gówno po raz trzeeeeeeeeciiiiii!!!!
Armia Voldemorta była zbiorem
ludzi o mocnych głowach. Lub, ewentualnie, mocnych charakterach. Jedyną
siedzącą obecnie prosto personą zdawał się być Severus, który z niesmakiem oglądał
swą zbyt małą maskę. Możecie mi wierzyć lub nie, ale takie rzeczy to NAPRAWDĘ
spory problem. Twoi znajomi skutecznie doprowadzają ludzi do omdlenia, a ty
tylko martwisz się, czy włosy nie wystają ci spod maski. Takie rzeczy istotnie
obniżają samoocenę.
Właściwie… Czy Snape w ogóle pił?
Bo siedział naprawę podejrzanie prosto.
Oprócz niego jedynymi przytomnymi (tylko pod względem fizycznym, ich psychika
już nie wiedziała, co się dzieje) osobami przy stole był Schlany W Trzy Dupy
Pan obejmujący ramieniem nie bardziej trzeźwego Avery’ego, który śpiewał smętną
balladę o ciężkiej doli śmierciożercy.
A wszystko te czerwone oczy
Gdybym ja je miał…
Za te krwawe, cudne oczęta
Serce, różdżkę bym dał!
Voldemort bujał się w rytm melodii
z półprzymkniętymi oczami. Trzeba dodać, że owa ballada w połączeniu z
okaleczonymi jękami Yaxleya nie była miodem dla uszu. Nagle Tom odezwał się
pijackim głosem:
— I ja jej to wy… hik! wyznałem! I wiesz, co ona na to?
Od… hik! odrzuciła mnie! To mi
złamało serce!
Avery doskonale zrozumiał, jak
czuł się jego pan i już po chwili razem śpiewali:
Hej, hej, hej, testrale,
Omijajcie hogwarckie mądrale!
— Dalej, Severusie, przyłącz się!
— krzyknął wesoło Avery i razem z Voldkiem zawył:
Śpiewaj, śpiewaj, śpiewaj, Sevciu
Nasz stepowy kochaneczku!
Severus jedynie skrzywił się
nieznacznie i z wyniosłą miną odparł krótko:
— Nie da się śpiewać w za małej
masce.
***
Kolejna część nocy to jej brak,
gdyż słońce leniwie wypełzło zza horyzontu, usadowiło się na niebie, a że nadal
czuło się niewyspane, pozwoliło chmurom rozwlec swe kotary nad czarodziejską
ziemią. Żony, córki, siostry, kochanki bądź troskliwe babcie teleportowały
śmierciożerców do domu. Niestety, jak się później okazało, eksperymentalność
„Etny” bynajmniej nie polegała na późniejszym braku kaca. Jej jedyną
właściwością był fakt, iż na takową przypadłość nie działał już tradycyjny lek.
Bądź co bądź, wszystko wróciło do normy. No, prawie. Dołohow poszedł na lincz
ze strony kompanów, ale to nadal nie odchodziło od codzienności. Zakończenie,
mimo wszystko, też nie jest zaskakujące. Bo dlaczegóż by miało? Bądź co bądź,
to był jedynie zwykły dzień z życia śmierciożerców…
~*~
Oto
jest! Z inicjatywą wyszła Piegowata i był to całkowicie jej pomysł. Ja
dorzuciłam tylko kilka tekstów, ale za to wyżej dziękujcie tej drugiej, nie mi
xD
Jestem
zmęczona, musiałam dzisiaj wstać o 6 rano (W FERIE!!!) i nie wiem, co mogę
jeszcze pisać, więc…
Do
napisania! :D