Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

poniedziałek, 31 grudnia 2012

M - Reparo

Fandom: Harry Potter

Tak wiele można zepsuć, a tak niewiele naprawić…
internetowa.33

                TRZASK! W domu rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Brązowowłosa kobieta zaalarmowana hałasem wpadła do salonu, na środku którego siedziała dwuletnia dziewczynka z porozrzucanymi wokół niej kawałkami dawnego wazonu. Jakimś cudem ona sama nie miała ani jednego zadrapania. W rączce trzymała serwetkę, na której jeszcze chwilę temu spoczywało teraz potłuczone naczynie, i patrzyła wielkimi oczami na matkę. Kobieta westchnęła i oparła ręce na biodrach.
                — Masz destrukcyjną naturę, co?
                Dziewczynka w odpowiedzi zaśmiała się i zaklaskała w rączki. Jej włosy zaczęły mienić się wszystkimi kolorami tęczy. Brunetka pokręciła głową, wyjęła różdżkę i mruknęła:
                — Reparo.
                Dwulatka patrzyła urzeczona jak odłamki szkła z powrotem łączą się w wazon, który po chwili wrócił na swoje miejsce. Dziecko spojrzało na swoją mamę i ponownie wesoło zaklaskało w rączki.
***
                 TRZASK!
                — Nimfadoro, możesz wreszcie przestać wszystko tłuc?! — Kobieta zmierzyła pięciolatkę groźnym spojrzeniem ciemnych oczu.
                — Ne. — Dziewczynka pokręciła główką uśmiechnięta. — Naplaw.
                Andromeda stłumiła śmiech, po czym skierowała różdżkę na potłuczoną szklankę, mówiąc dźwięcznie:
                — Reparo.
***
                Siedziała w bibliotece i pisała swoją pierwszą hogwarcką pracę domową. No… Próbowała. Znaczy… Stwarzała pozory, że próbuje… Dobra, próbowała stwarzać pozory. Bujała się na krześle, patrząc bezmyślnie na grzbiety książek leżących na półce przed nią.
                TRZASK!
                Upadła na podłogę i spojrzała na połamaną nogę krzesła, mrugając zaskoczona oczami. Lekko otumaniona pomyślała, że pani Pince prawdopodobnie właśnie szła sprawdzić, co zakłóciło święty spokój i ciszę jej królestwa. Wizja wrzeszczącej na nią bibliotekarki natychmiast otrzeźwiła jej umysł. Wiedziała, jakiego zaklęcia użyć. Tyle razy widziała, jak rzucają je jej rodzice! Wycelowała różdżką w mebel i powiedziała cicho, niepewnie:
                — Reparo
                Krzesło wróciło do poprzedniego stanu, a ona usiadła przy swoim zadaniu, udając, że nic nie wie o źródle nagłego hałasu. Nie mogła jednak powstrzymać wkradającego się na jej usta uśmiechu i jaskrawożółtego koloru ogarniającego włosy.
***
                Delikatnie zapukała do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Z wahaniem nacisnęła klamkę i wychyliła się zza lekko uchylonych drzwi.
                — Halo? — spytała niepewnie. — Profesorze Dumbledore? — Cisza. Otworzyła szerzej drzwi i weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się. Gabinet był pusty. Zastanawiała się, co ma zrobić. Skoro właściciela nie było w pokoju, powinna wyjść… Ale przecież ją wzywał, więc może zaraz przyjdzie? Postanowiła poczekać, aż dyrektor wróci. Rozejrzała się po kolistym pokoju, zastanawiając się, ile czasu zajmie profesorowi… cokolwiek tam robił… Na stolikach były poustawiane dziwne srebrne instrumenty. Jedne terkotały, z innych wydobywały się smużki dymu. Zaciekawiona podeszła do stolika, żeby przyjrzeć się im bliżej. Wyciągnęła rękę i dotknęła jednego z nich. Nic się nie stało. Ośmielona tym wzięła go w dłoń i uniosła na wysokość wzroku. Jednak palce tak jej się trzęsły, że wypuściła przedmiot, który z cichym brzękiem rozbił się na kawałki na podłodze.
                — No nie! Czemu zawsze ja?! — Uklękła, zastanawiając się w panice, co ma zrobić. Nagle spłynęło na nią olśnienie. Była czarownicą czy nie? Wyciągnęła różdżkę i drżącym głosem wypowiedziała inkantację: — Reparo. — Kawałki srebra zebrały się w całość i już po chwili na dywanie stał terkoczący instrument. Ostrożnie wzięła go w obie ręce i powoli postawiła z powrotem na stoliku. Odetchnęła z ulgą i usiadła na krześle z daleka od wszelkich delikatnych przedmiotów.
***
                Denerwowała się. Szykowała się dobre dwie godziny. To wszystko przez włosy. Cokolwiek by nie zrobiła, one żyły swoim życiem, zdradzając jej uczucia. Przekleństwo metamorfomaga. W końcu zrezygnowała z bezsensownych prób opanowania niesfornej fryzury i ruszyła w stronę sali wejściowej. Już tam stał. Widząc go, uśmiechnęła się, pomachała mu i przyspieszyła kroku. Nie zauważyła nierówności w podłodze i przewróciła się, zahaczając o nią butem. W rozpaczliwej próbie uchronienia się przed upadkiem złapała stojącą nieopodal zbroję, co jednak tylko sprawiło, że przewróciła się razem z nią. Wszystkiemu towarzyszył dźwięczny i melodyjny huk. Usłyszała przyspieszone kroki, a po chwili ktoś kucający obok niej spytał:
                — Wszystko w porządku?
                — Ktoś zepsuł podłogę — wymamrotała z twarzą wciąż wtuloną w kafelki. Odpowiedział jej wesoły śmiech, a po chwili silne ramię pomogło jej się podnieść.
                — Wypadałoby to naprawić, nie uważasz? — wskazał z uśmiechem na porozrzucaną zbroję.
                — Chyba tak… — Nastąpiła chwila ciszy. Chrząknęła, skierowała różdżkę w kupę złomu i mruknęła pod nosem: — Reparo. — Zbroja złożyła się w całość i stanęła na swoim miejscu. Przystojny brunet z uśmiechem wziął ją za rękę i poprowadził do wyjścia z zamku, ona jednak skupiała się na karceniu siebie samej.
                Ty idiotko, co ty myślałaś? Że naprawi to za ciebie? Dobre sobie, obudź się, takich facetów nie ma!
***
                Wpadła zmarznięta do Kwatery Głównej. Strzepała śnieg z czapki i wsadziła ją do rękawa kurtki, którą powiesiła na wieszaku przy drzwiach. Przeszła do jadalni, szerokim łukiem omijając ten okropny stojak na parasole w kształcie nogi trolla. Przy stole siedział tylko poznaczony bliznami blondyn, który uśmiechnął się do niej, gdy weszła. Odpowiedziała mu tym samym.
                — Cześć, Remusie. Nikogo jeszcze nie ma?
                Pokręcił głową.
                — Nie. Jesteśmy pierwsi.
                Zadrżała.
                — Zmarzłam. Co powiesz na gorącą czekoladę?
                — Z miłą chęcią. — Jego uśmiech prawie zwalił ją z nóg. Szybko poszła do kuchni, żeby nie zobaczył jej czerwonych włosów. Kiedy już się uspokoiła i przywróciła na głowę stary dobry róż gumy balonowej, wzięła się za robienie czekolady. Weszła do jadalni z dwoma kubkami w dłoniach. Nie zauważyła jednak zawiniętego dywanu i już po chwili ona razem z parującą zawartością naczyń i odłamkami porcelany znalazła się na podłodze. Na oczy opadł jej kosmyk włosów, który w zastraszającym tempie robił się ognistoczerwony. Przeklęte kłaki!
                Właśnie mruczała pod nosem swój plan zgolenia się na łyso, kiedy ktoś ze śmiechem pomógł jej się podnieść na nogi.
                — Nie rób tego, zdecydowanie bardziej wolę cię z włosami niż bez nich. — Dobrze, że nie istnieje już bardziej czerwony kolor. — Trzeba by to posprzątać, co? — Pokiwała głową i już sięgała po różdżkę, ale on ją ubiegł, wyjmując swoją i mrucząc pod nosem Reparo. Kubki stanęły całe na podłodze w całej swojej okazałości, a czekolada zniknęła po cichym Chłoszczyć. — Usiądź, teraz ja zrobię coś do picia. — Mrugnął do niej, wziął kubki i poszedł do kuchni, co dało jej czas na przypomnienie sobie, jak się oddycha.
***
                TRZASK! Dom wypełnił śmiech dziecka. Kobieta z różowymi włosami wpadła do pokoju i podeszła do kołyski.
                — Teddy, ty mały łobuzie. — Pokręciła z uśmiechem głową. Po chwili poczuła jak ktoś obejmuje ją od tyłu.
                — Co zrobił? — mruknął, całując jej szyję.
                — Złamał grzechotkę. Znowu. — Zaśmiała się.
                — Oj, no to trzeba to naprawić. — Skierował różdżkę w stronę dwóch kawałków i powiedział cicho: — Reparo.
                W pokoju dało się usłyszeć wesoły śmiech dziecka i głośne cmoknięcie w policzek.
~*~
Cóż, ostatnie dwa akapity skomentuję jednym słowem: REMUDORA! Muhaha, nic tylko szczerzę się do monitora. To moja naturalna reakcja na to słowo. No bo czyż ono nie jest śmieszne? I kojarzy mi się z Teodorą xD
Jeszcze co do miniaturki to pragnę podziękować @leukneys za pomysł na scenę w gabinecie dyrektora :D Co prawda dołożyło mi to trochę pracy z wyszukiwaniem przedmiotów, które można tam zepsuć, co chyba zajęło mi więcej niż samo pisanie miniaturki xD
A… Bo mnie też tak trochę dawno nie było… Ale wybaczcie mi to! Ja już taka jestem! Trzeba się z tym pogodzić… Ale i tak mnie kochacie, prawda? Prawda…?
A z okazji tego, że do północy zostało nam 10 minut, życzę Wam  zgodnie z tradycją szczęśliwego Nowego Roku oraz, trochę odchodząc od tradycyjnych życzeń, wspaniałego pokazu sztucznych ogni od bliźniaków. I żebyście, dziewczyny, znalazły takich facetów, którzy będą wiedzieli, kiedy rzucić za Was Reparo, a chłopaki, żebyście takimi facetami byli! :D
EDIT 01.01.2013
Założyłam nowe gg, z którego już poinformowałam was o dzisiejszej (właściwie to już wczorajszej xD) notce, od teraz to z niego będę wysyłała wszelkie informacje i proszę też, żebyście swoje wysyłali też właśnie na ten.
Osoby, które nie są informowane, w związku z czym do nich nie napisałam, znajdą nowy numer w zakładce "O mnie" ;D
Amen, dziękuję, idźcie świętować ^.^

sobota, 29 września 2012

M - Ja tu rządzę!

Fandom: Harry Potter

UWAGA!!! Poniższy tekst jest parodią i radzimy nie podchodzić do niego ze zbytnią empatią.

Droga JK Rowling,
Ty napisałaś książki, ale ja decyduję, co będzie potem!
Pozdrawiam,
Neville poślubił Lunę, a Fred żyje*

                W Sali Śmierci wrzała walka. Syriusz Black właśnie uchylił się przed czerwonym promieniem zaklęcia, rzuconym przez jego kuzynkę i krzyknął:
                — No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz!
                Bellatrix już otwierała usta, żeby wypowiedzieć formułkę, gdy nagle…
                — STOP, STOP! WSTRZYMAĆ KONIE!!!
                …w środku zamieszania pojawiła się około piętnastoletnia dziewczyna z krótkimi blond włosami, w czarnych dresowych spodniach i niebieskim T-shircie, który były na nią o wiele za duży. Wszyscy spojrzeli na nią jak na przybysza z innej planety… Hmm… Cóż, pomińmy fakt, że nie ma im się co dziwić…
                — Dzień dobry — przywitała się, jak wymagała kultura. — Ja tylko na chwilę, proszę się nie martwić. BELLA, ANI DRGNIJ! — krzyknęła, gdy Bellatrix planowała dokończyć to, co zaczęła. — Black, suń się stąd. — Dziewczyna bezceremonialnie popchnęła Syriusza jak najdalej od Zasłony, po czym wyciągnęła swoją różdżkę i zawołała: — Accio przebrzydła ropucha!
                Przez powietrze przeleciało coś wielkiego i ohydnie różowego, a kiedy stanęło przed blondynką, zebrani rozpoznali Dolores Umbridge we własnej osobie. Wyglądała na dość poturbowaną. I wtedy dziewczyna uświadomiła sobie, że najprawdopobniej właśnie wyrwała ją ze szponów centaurów. Ups. Do „Wielkiego Inkwizytora Hogwartu” chyba jeszcze nie do końca dotarło, co się stało, gdyż kłębek różowych ubrań stał bez słowa i nie opierał się, kiedy nastolatka postawiła go dokładnie w tym miejscu, w którym przed chwilą stał Syriusz.
                — Bella, możesz kontynu…
                — NIE, NIE, NIE!!! — Między właścicielką niebieskiego T-shirta a śmierciożerczynią  zmaterializowała się błękitnooka, piegowata brunetka, odziana w brudne, wytarte jeansy i czarny  podkoszulek z jakimś nadrukiem, która westchnąwszy rozdzierająco, wyjęła zza pasa różdżkę. – Immobilus — mruknęła w stronę atakującej, a ta znieruchomiała z uniesioną różdżką. — Ona nie zasługuje na taką śmierć! — wrzasnęła do blondynki. — Najpierw trzeba ją potorturować – wyjaśniła, przesuwając ją z poprzedniego miejsca. — Tutaj wstawiamy Pottera.
                — Nie! — zaprotestowała ostro pierwsza z dziewczyn. — Syriuszowi będzie smutno. — Spojrzała na Blacka, jakby mówiła o dziecku, któremu zabierze się lizaka. — Tę zabijmy, będzie z głowy. Po za tym… Skąd wiesz, że przed Avadą Bella nie rzuci kilku Cruciatusów? — Spojrzała na nieruchomą Bellę i uśmiechnęła się do niej słodko.
               — Ale Potter jest bardziej wkurzający! I w ten sposób będzie o jednego horkruksa mniej! – krzyknęła. Następnie pochwyciła zdruzgotane spojrzenia pozostałych. – Ups… Co za niezręczna sytuacja… chyba się wygadałam — mruknęła. – Ale zamiast tego mogę wam powiedzieć, co było w przepowiedni — oświadczyła, wskazując odłamki szkła na podłodze. Odwróciła się, rzucając jednocześnie Protego. – Nie Malfoy, nie tobie. — Znów westchnęła i zwróciła się do dziewczyny w dresach. — Tak więc Potter nie będzie gonił Belli, a co za tym idzie, ta będzie mogła porzucać Niewybaczalne ile chce. – Chwyciła Harry’ego za rękę i postawiła pod Zasłoną. — Słuchajcie, nie bądźcie zdruzgotani czy coś, uprzedzam, że za chwilę zginie wasz najlepszy przyjaciel, chrześniak i uczeń, ale to nic osobistego… — Po sali rozniosły się okrzyki niezadowolenia. – No dobra, dobra… niech będzie. Załatwię wam zniżki do Miodowego Królestwa – odpowiedziała jej cisza. — Zgoda, zgoda: dorzucę bony do Magicznych Dowcipów Weasleyów.
                — Piegowata, wstrzymaj się. — „Niebieski T-shirt XL” położył rękę na ramieniu swojej towarzyszki. — Ja rozumiem, że nie lubisz Pottera i on cię wkurza… Więc może tak… Zrobimy teraz to, co chciałam zrobić, czyli pozbędziemy się Umbridge. Potem, i tak miałam taki zamiar, idziemy do Insygniów i nie pozwalamy mu wrócić z zaświatów. Przy okazji jeszcze uratujemy… — spojrzała na wpatrzonych w nią Remusa Lupina i Nimfadorę Tonks — …kilka innych osób. — Chrząknęła. — Co ty na to?
                — Czy ja wiem… Muszę jeszcze skoczyć do Księcia Półkrwi, żeby zrobić porządek z Lawender. — Dostrzegła Rona. — Ej, Weasley! Pamiętaj, NIE CAŁUJ się z Brown. To taki plastik — zagroziła. — No dobrze… ale to ja ją załatwię — postawiła warunek Piegowata. — Walnęłabym w nią Niewybaczalnym za każdą różową nitkę w jej stroju, ale nie mamy na to czasu. Trzy wystarczą — mruknęła. Ustawiła Umbridge w odpowiednim miejscu. — Finite. Bella, byłabyś tak uprzejma i…?- wymownie poruszyła rękami.
                — Nie będziesz mi rozkazywać! — wykrzyknęła Lestrange.
                — Oj, śmiało Bella, ulżyj sobie — wtrąciła się krótkowłosa. — Wiem, że tego chcesz… No spójrz tylko na nią — wskazała na Umbridge. — Na te różowe ciuchy, na tę twarz ropuchy.** Powiedz, nie masz ochoty walnąć w nią porządnym Cruciatusem?
                Śmierciożerczyni spojrzała na dziewczynę. Przeniosła wzrok na Umbridge. Znów na dziewczynę i na Umbridge. Uniosła swoją różdżkę na wysokość wzroku. W jej oczach zapaliły się niebezpieczne błyski. Skierowała patyk na różową ropuchę i powiedziała powoli, delektując się każdą literą:
                — Crucio.
                Umbridge skuliła się z bólu i zaczęła wrzeszczeć. Kiedy Bellatrix przerwała zaklęcie, znowu przemówiła blondynka:
                — Wiesz… Cały fandom Potterheadsów nienawidzi cię bardziej niż Voldemorta. Nie rozumiemy jak Rowling mogła zabić… — znów rozejrzała się po zebranych i chrząknęła — …niektóre osoby, a ciebie zostawić przy życiu… — Czarodzieje spojrzeli po sobie, niewiele rozumiejąc. Dziewczyna zobaczyła to i zwróciła się do nich: — Nie martwcie się, nie musicie wiedzieć, o co chodzi. A wracając do ciebie… — Znów przeniosła wzrok na Umbridge. — To za tę twoją ohydną słodkość, różowe stroje, cholerną nietolerancję i fałszywość. CRUCIO! — Ropucha po raz kolejny zawyła z bólu. Nastolatka w końcu przerwała zaklęcie, a wtedy pałeczkę przejęła brunetka. Fanka kotków patrzyła z przerażeniem, jak Piegowata okrąża ją, przerzucając różdżkę z jednej ręki do drugiej, z jednej do drugiej, jednej do drugiej, jednej do…
— NO UDERZ W KOŃCU!!! — wrzasnęła zrozpaczona. Brunetka podeszła do niej i przybliżyła różdżkę do pulchnego policzka .
— Wiesz, Dolores — szepnęła jej złowieszczo do ucha — nigdy cię nie lubiłam… — odjęła broń od jej twarzy, wypuściła różdżkę i posłała ropuchę za zasłonę dopracowanym lewym sierpowym.
Otrzepała ręce i odwróciła się do reszty: — Dobra, oszczędzimy cię, Potter, ale wiedz, że masz być grzeczny — mruknęła. Położyła rękę na ramieniu Niebieskiego T-shirta. — To my już może pójdziemy, przepraszamy za przerwę w zajęciach, pa, pa…
                Blondynka jeszcze odwróciła się do Pottera i powiedziała złowieszczo:
                — A ty masz u mnie dług… — Spojrzała na Hermionę i Rona. — Do was właściwie nic nie mam, więc coś wam podpowiem… Kiedy Potterowi przyjdzie czegoś szukać po szóstym roku… Nie dołączajcie do niego, żyjcie sobie razem, bądźcie szczęśliwi razem z Rose i Hugo. — Omawiana para spojrzała na siebie z pytaniem „wiesz, o co jej chodzi?”, a dziewczyna odezwała się: — Powtórzę: nie musicie rozumieć, po prostu nie mogłam się oprzeć. — Uśmiechnęła się i zniknęła razem z towarzyszką.
***
                W sali zapadła cisza tak głucha, że aż uciskała bębenki w uszach, a atmosfera zdawała się zbyt gęsta, by wytrzymały ją ściany.
— Wydajcie mi Harry’ego Pottera — rozbrzmiewał głos Voldemorta — a nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry’ego Pottera, a…
— CICHO TAM!!! — ryknęła piegowata brunetka, która niespodziewanie zmaterializowała się w Wielkiej Sali wraz z krótkowłosą blondynką ubraną w za duży T-shirt. Pod pachą trzymała klatkę ze zdenerwowaną sową śnieżną w środku.
— Hedwiga! Ty żyjesz! — wykrzyknął Harry. Piegowata posłała mu mordercze spojrzenie.
— Tak, dzięki nam, bo TY zostawiłeś ją na pastwę śmierciożerców! — wydarła się na niego. Podeszła do stołu Gryfonów i wręczyła zwierzę rudowłosemu chłopakowi. – Fred, trzymaj ją, dobrze? A przy okazji, może pójdziecie sprawdzić z bratem co się dzieje, powiedzmy… na Hawajach?
— Posłuchajcie jej. Podobno jest tam pięknie o tej porze — przytaknęła dziewczyna w T-shircie. — Ty! — Wskazała palcem na siedzącego nieopodal Neville’a Longbottoma. — Masz to — niewiadomo skąd wyciągnęła srebrny miecz, na widok którego większość zebranych wytrzeszczyła oczy — i zadźgaj tym Nagini. W sensie tego węża Voldemorta. Wy — przeniosła wzrok na Rona i Hermionę — mówiłam wam, żebyście mu nie pomagali, ale oczywiście nikt mnie tutaj nie słucha! Dobra, nie ważne. Łapcie! — Rzuciła im diadem, w którym tylko wtajemniczeni rozpoznali własność Roweny Ravenclaw. — Weźcie to i czarkę i idźcie do Komnaty Tajemnic. Ron, wiem, że ćwiczyłeś wężomowę, nie wymigasz się. — Weasley zaczerwienił się, kiedy poczuł na sobie zaciekawione spojrzenia ludzi, którzy to usłyszeli (czyt. całej Wielkiej Sali). — I idziecie tam RAZEM, zrozumiano? Mam na myśli ciebie i Mionę. No już, już, sio! — Pociągnęła ich za fraki i próbowała wypchnąć z pomieszczenia, ale ci się opierali.
— A Harry? — zapytała Granger.
— A, on. — Blondynka rzuciła obojętne spojrzenie na bliznowatego. — My się już nim zajmiemy, nie martwcie się. No, żegnam was! — Po czym bezceremonialnie wypchnęła ich za drzwi, zamykając je z trzaskiem. Odwróciła się w stronę Pottera i powiedziała: — Pamiętasz? Masz u mnie dług i czas, żebyś go spłacił. Ja jej dłużej nie powstrzymam — dodała, wskazując głową na Piegowatą, w której oczach płonęła chęć mordu, a miny pozazdrościłaby jej sama Bellatrix. — Proszę państwa, powiem delikatnie: zabieramy waszego Złotego Chłopca do najgroźniejszego czarnoksiężnika wszechczasów, aby wyżej wspomniany czarnoksiężnik mógł go zaavadować, żeby zniszczyć swojego ostatniego horkruksa i żebyście wy, drodzy państwo, mogli go wtedy humanitarnie zamordować. Dziękuję za uwagę.
Piegowata z uśmiechem dziecka, które dostało nową zabawkę, chwyciła Chłopca, Który Jest Wleczony Na Śmierć za rękę i radośnie przeszła przez salę. Odwróciła się jeszcze do stojącej na podwyższeniu McGonagall:
— Niech się pani profesor nie martwi, zaraz po tym jak go zabiją, postaram się, by nie bawiono się w Cruciatiusowanie jego ciała… za bardzo — ostatnie słowa wymruczała, zamykając drzwi Wielkiej Sali na cztery spusty i wlokąc Harry’ego na błonia.
— TY, BEZNOSY! — wrzasnęła. — Mamy Pottera!!!
Lord Voldemort alias Tom Marvolo Riddle widocznie nie spodziewał się tak szybkiej reakcji, bo stał w połowie drogi do Zakazanego Lasu z dość głupią miną. Tak naprawdę wcale nie był zdziwiony czy zaskoczony… Próbował po prostu nie pokazać, jak bardzo zranił go tak jawny przytyk do jego braku nosa.
— Tylko powiedz ten tekst! Musisz go powiedzieć! — wykrzyknęła blondynka, która niewiadomo skąd skombinowała sobie fotel kinowy i kubełek popcornu. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. — Nie musicie rozumieć. No, dalej, Voldek, gadaj!
Czerwone oczy zmieniły się w wąskie szparki, jednak Facet, Który Nie Umiał Zabić Zwykłego Dzieciaka postanowił nie zareagować na tak bezczelne zwrócenie się do niego i postanowił zająć się Potterem.
— Harry Potter… Chłopiec, Który Przeżył… Umrze teraz…
— Iiiiiiiiiiiii!!! — od strony Niebieskiego T-shirta dobiegł niezidentyfikowany pisk. — Powiedział to, powiedział! — Dziewczyna szarpała podniecona rękaw swojej przyjaciółki.
— Tak widzę, widzę… — mruknęła z niezbyt wielkim zainteresowaniem, po czym z błyskiem satysfakcji w oczach popchnęła Harry’ego prosto pod nos… dobra, to porównanie było chamskie, prosto pod różdżkę Voldemorta. Następnie strąciła blondynkę z fotela, zabrała jej popcorn i poczęła skandować: — Zabij! Zabij! Zabij! Zabij! — wściekle podskakując i rozsypując zawartość pudełka. Voldemort uniósł różdżkę, otworzył usta, a w tym momencie Niebieski T-shirt poderwał się z ziemi i swoim zwyczajem zawołał:
— STAĆ! — Wszyscy śmierciożercy z Voldemortem na czele spojrzeli na nią nieprzychylnym wzrokiem, ale to był pikuś w porównaniu z Piegowatą, która w tej chwili zamieniła się w spragnionego krwi swojej towarzyszki od siedmiu boleści bazyliszka. Blondynka nie śmiała spojrzeć jej w oczy i zaczęła pośpiesznie tłumaczyć: — Potter musi wiedzieć, DLACZEGO to robi. I nie, bliznowaty, nie chodzi tu tylko o to, że cię nie lubimy, a Voldi powiedział, że da wtedy spokój naszym ukochanym bohaterom, o nie… No dobra, po części tak, ale w tym wszystkim zawsze był jakiś głębszy sens… Masz to — wyciągnęła z kieszeni fiolkę ze srebrzystoniebieską gazo-cieczą i rzuciła Potterowi, któremu, o dziwo, udało się to złapać — i to — z drugiej kieszeni wyciągnęła myślodsiewnię, którą postawiła przed Złotym Chłopcem. Czarnowłosy drżącymi rękami odkorkował fiolkę i powoli wlał jej zawartość do misy, po czym patrzył, jak wiruje i przybiera coraz to różne kształty. — No właź tam! — Niebieski T-shirt wepchnął głowę Pottera w odmęty wspomnień.
Piegowata z różdżką wyćwiczoną w rzucaniu Niewybaczalnych, powstrzymując się od walnięcia w blondynę Avadą, odetchnęła głęboko, po czym podeszła do Riddle’a. — Trochę to potrwa. Może partyjkę szachów? — zaproponowała, przetransmutowując najbliższy kamień w planszę i pionki.
Kiedy ostatni z Potterów wynurzył się z jakże wstrząsającego wspomnienia mówiącego, że ma się zabić, zobaczył dość niecodzienny widok… Otóż jego nemezis, wróg numer jeden, najgroźniejszy czarnoksiężnik wszechczasów siedział na trawie po turecku pochylony nad partią Szachów Czarodziejów i rwał sobie włosy z… Dobra, cofnij… Pochylony nad partią Szachów Czarodziejów i zdruzgotany patrzył, jak dwunastolatka siedząca naprzeciwko niego po raz kolejny już mówi:
— Mat.
Oczywiście żadne z nich nie zauważyło, że Harry Potter wrócił już do świata żywych i Voldemort miał zamiar znowu uciekać swoim królem, jednak Niebieski T-shirt nie stracił swojej czujności.
— Pragnę tylko poinformować, że pan Harry James Potter zaszczycił nas swoją obecnością.
Riddle spojrzał na Chłopca, Który Przeżył, a potem na swoją przeciwniczkę.
— Wygrałaś — warknął w jej stronę, przewracając swojego króla, podnosząc się i stając naprzeciwko bliznowatego.
Harry przybrał zawzięty wyraz twarzy, opuścił różdżkę i popatrzył Voldemortowi w… nazwijmy to oczami. Ten wykrzywił „twarz” w uśmiechu i wyszeptał dwa słowa…
Avada Kedavra.
Zielona poświata ogarnęła Chłopca, Który Przeżył i powoli ułożyła go ciężko na trawie. Oczy zamknęły się, a bezwładna ręka wypuściła różdżkę. Świat na chwilę zamarł, wszystko ucichło… Wtem błonie wypełnił dziki pisk radości. Dwunastoletnia dziewczynka z wyrazem satysfakcji chwyciła Czarnego Pana za ręce i zaczęła tańczyć wraz z Voldkiem taniec radości.
— Potter nie żyje, Potter nie żyje, Potter nie żyje!!! — wesoły śpiew rozbrzmiewał wśród śmierciożerców.
Blondynka spojrzała na to wszystko i pokręciła głową z politowaniem. Podeszła do wesołych Riddle’a i Piegowatej, po czym odciągnęła dziewczynę od czarnoksiężnika. Złapała ramię towarzyszki jedną ręką, a drugą chwyciła martwe ciało Pottera i nie zwracając uwagi na to, że obija się ono o wszelkie kamienie i dołki jakie były na ich drodze, powlokła ich do Hogwartu. Rzuciła ścierwo pod drzwiami Wielkiej Sali, z których zrzuciła zaklęcie i pozwoliła zalegającym po drugiej stronie ludziom wyjść do sali wejściowej.
Piegowata, wciąż z wielkim uśmiechem na twarzy, spojrzała w oczy zdruzgotanym bliskim leżącego przed nią truchła. — No więc, jakby to powiedzieć… pomogłyśmy zabić Chłopca, Który Przeżył, waszego najlepszego przyjaciela, ukochanego ucznia i towarzysza broni, który był jedynym człowiekiem zdolnym zabić tego o tam. — Wskazała ruchem głowy piszczącego z uciechy jak nastolatka Lorda Voldemorta. Ktoś wybuchnął płaczem, ktoś inny krzyknął zdruzgotany. Ignorując to wszystko, spytała: – Weasley, jak wam poszło? — W odpowiedzi pod jej nogami wylądowały resztki czarki Helgi Hufelpuff i tiary Roweny Ravenclaw. — Bardzo ładnie. Longbottom? — Neville, wciąż przerażony, wywalił resztki gada na podłogę, a Voldzio krzyknął oburzony gdzieś z tyłu. Piegowata patrzyła jeszcze chwilę na płaczące dziewczęta i zaciskających wargi chłopców. Westchnęła. — Dobra, już się napatrzyłam, jak cierpią. Może być. — Kopnęła Pottera w pierś — Te, bohater, wstawaj, potem sobie pogadacie z Dumbledore'em! — krzyknęła.
Potter powoli otworzył oczy, a wśród zebranych rozległy się krzyki zarówno szoku jak i radości. Powoli zaczęli podbiegać do niego jego bliscy i ściskali go jak żądne krwi węże boa. A Voldemort? Cóż, powiedzmy, że był lekko podłamany…
— NIEEEEEEEEE!!! Czemu?! Czemu on zawsze musi wyjść cało?! To już szósty raz!!! Czy ja proszę o zbyt wiele?! Jedyne, czego chciałem, to śmierć tego jednego dzieciaka! Co ze mnie za czarnoksiężnik skoro nie mogę zabić zwykłego bachora?! — Z czerwonych oczu Toma Riddle’a lały się rzęsiste łzy, a jakiś śmierciożerca podawał mu chusteczkę higieniczną. Już Nie Taki Bardzo Czarny Pan przyjął dar bez słowa i hałaśliwie wydmuchał… szparki…
Zaistniałą sytuację zobaczyła blondynka. Podeszła powoli do Voldiego i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu.
— Zostaw mnie! — zaprotestował płaczliwym głosem Voldemort, jednak dziewczyna nie zraziła się.
— Tommy… Nie przejmuj się tak… — powiedziała jak do małego dziecka. — Mówiłeś, że było sześć nieudanych prób. Chłopak nadal żyje, ty nadal żyjesz… Coś trzeba z tym zrobić i Potter prawdopodobnie będzie chciał z tobą walczyć po raz SIÓDMY. Wiadomo, że siódemka jest najpotężniejszą magiczną liczbą***, czyż nie? Może teraz się uda?
Voldemort na te słowa rozpromienił się. A zamieszanie wokół Chłopca, Który Przeżył, By Wkurzać Piegowatą wciąż trwało. Blondynka wyjęła swoją różdżkę, skierowała ją w górę i potężnym hukiem zwróciła uwagę zebranych.
— Proszę państwa, ale coś tu jeszcze zostało niezałatwione… Panie Potter, panie Riddle… Proszę na środek. — Wywołani wykonali jej polecenie, a ona przyłożyła sobie różdżkę do gardła, mrucząc pod nosem Sonorus. — Panie i panowie! — zawołała, a jej głos poniósł się po całej sali wejściowej. — Oto nadszedł czas na ostateczny pojedynek! Spotkali się już ze sobą sześć razy, nadszedł czas na siódmy! W białym narożniku Gryfon, lat siedemnaście, Złoty Chłopiec, Chłopiec, Który Przeżył… Haaarryyyyy Potter! — Za plecami opisywanego rozległy się wiwaty, a kiedy ucichły, dziewczyna kontynuowała: — Zaś w czarnym narożniku Ślizgon, lat… dość dużo… Czarny Pan, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Sami-Wiecie-Kto, Lord Voldemort, Tooom Marvooolooo Riddle! — Tym razem to śmierciożercy wydali z siebie wrzaski, które miały być symbolem ich dopingu. — Panowie, to ma być czysta gra… — zaczęła, ale po chwili wybuchła śmiechem. — Żartowałam, wszystkie chwyty dozwolone!
Kiedy Niebieski T-shirt zszedł z linii ognia, rozpoczął się pojedynek.
Piegowata z nietęgą miną przyglądała się paplającemu Potterowi, podczas gdy blondyna tłumaczyła Fawkesowi, że Tiarę Przydziału można by trochę podrasować, przyszywając kilka ćwieków tu i ówdzie…
Harry wycelował w Voldemorta różdżką Dracona.
Exepeliar
PROTEGO!!! — ryknęła w końcu. Oczy wszystkich po raz kolejny zwróciły się ku niej, tym razem bardziej zniecierpliwione, niż zaskoczone.
— Słuchaj, naprawdę nie uważasz, że już wystarczy? Wiesz, fajnie, uratowałyście kogo trzeba i tak dalej, jesteśmy wdzięczni, ale zaraz wszystko się skończy, więc… — zaczął niecierpliwie Ron, przeczesując włosy zmęczonym gestem.
— Przymknij się Weasley — warknęła. — I tak Hermiona wyjdzie za Draco — mruknęła. Z ust Granger wydobył się oburzony krzyk, a Malfoy zaczął gorączkowo protestować.
— Uspokój się, żartowała — oświadczył Niebieski T-shirt, trzepiąc towarzyszkę po łbie. — Jeszcze do tego wrócimy — syknęła jej do ucha.
— To jak, możemy kontynuować? Coś tak trochę nam niewygodnie — zaczął Chłopiec, Który Po Raz Wtóry Przeżył.
— Nie. Teraz ja przemawiam. — Autorka obecnego zamieszania wzmocniła sobie magicznie głos.
— Otóż macie się radować, gdyż zabieram od was Tomcia, by posiadać zaiste godnego partnera do szachów. Takowoż oświadczam, iżby nie wypełnię zacnego postanowienia mego, jakoby Pottera ponownie zabić, gdyż swego rodzaju rolę w uprzednich działaniach takową odegrał — wyjaśniła spokojnym i wyrafinowanym głosem. — A JEŚLI KTOŚ MA Z TYM PROBLEM TO DOSTANIE WPIERDOL!!! — ryknęła na zakończenie. Po czym wzięła Marvola pod rękę, Niebieską brutalnie oderwała od Freda i odwróciła się jeszcze na koniec. — Zadowoleni? To też jakiś happy-end.
A następnie, radośnie podskakując, szwadron śmierciożerców z Czarnym Panem i dwiema nastolatkami na czele, ruszył w stronę zachodzącego słońca…

___
*tłumaczenie obrazka z http://letterstomrpotter.tumblr.com/:

**Sama nie czuję, kiedy rymuję! xD 
***Słowa wypowiedziane przez Toma Riddle’a do Slughorna, kiedy pytał, czy można rozczepić duszę na siedem części.
~*~
Obliviate!
Właśnie zapomnieliście o tym czasie, który minął od ostatniej notki! Więc…
Tak, tak, wiem, notka dość szybko, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie dodać xD
Nie no, a tak na serio to PRZEPRASZAM!!!
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Wybaczycie mi? Podoba mi się ta notka i dlatego mam nadzieję, że Was nią przekupię xD
Współpisana ze Złodziejką vel Piegowatą. Dziękuję jej za pomysły i nieocenioną pomoc :D
Jak widzicie, zaszło tu kilka zmian. Pojawiła nam się szeroka lista. Co prawda nieco inna niż ta z onetu, ale ja osobiście wolę taką niż żadną ^^
Oprócz tego dodałam także nową metodę informowania:
Od tej pory możecie być powiadamiani o rozdziałach także na Twitterze! Wszystko w zakładce powiadamiam :D
Mój TT znajdziecie w zakładce „O mnie” oraz klikając w zakładkę „Twitter” xD
No… to by chyba było na tyle…
Do napisania!

czwartek, 2 sierpnia 2012

M - "Wszystko w porządku"




Wśród ludzi jest się także samotnym.
Antoine de Saint-Exupéry, „Mały Książę”

                Stała wpatrzona w horyzont, trzymając swoje buty w jednej ręce. Letnia woda obmywała jej nogi. Nad nią wisiało czarne niebo. Zza grubej warstwy chmur nie wyglądała ani jedna gwiazda. Co z tego, że za nią było tętniące życiem miasto, a zaledwie kilka metrów dalej stali jej znajomi? Ona słyszała tylko szum fal i widziała czarną toń wokół siebie. Bała się jej. Woda otaczała ją ze wszystkich stron, przytłaczała ją. Była wszechobecna. Sprawiała wrażenie, jakby chciała ją połknąć. Ciekawe, co by się stało, gdyby jej na to pozwoliła? Co oni by myśleli? Płakaliby? Obwiniali się? A może nie zauważyliby związku między swoim zachowaniem, a jej odejściem?
                Nie akceptowali jej. Czuła to. Była inna. Nie lubili jej towarzystwa, ale mieli na tyle kultury, by tego nie okazywać. No, przynajmniej niektórzy. Czuła się przy nich taka żałosna. Niechciana, bez poczucia humoru, nudna, piąte koło u wozu. Była outsiderką na siłę przyczepioną do ich grupki.
                Co ona tu w ogóle robiła?
                Nagła fala, która rozbiła się o jej nogi, mocząc spodenki, przywróciła ją do rzeczywistości. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę brzegu. Nagle tuż obok niej do wody wpadła kulka błota, ochlapując ją jeszcze bardziej. Zaśmiała się. Śmiech był bezpieczny. Pokazywała, że ma dystans do siebie, że ich żarty jej nie ranią. Czasem udawało jej się przekonać samą siebie. Spojrzała w stronę, z której nadleciała kula. Stali tam oni. Ciekawe, czy zrobili to specjalnie? Kiedy do nich podeszła, usłyszała pytanie:
                - Nic ci nie jest?
                - Jasne, wszystko w porządku.
~*~
Tak, wiem, że krótkie i że długo mnie nie było - WYBACZCIE! Dwa tygodnie byłam we Włoszech (tak jakby ktoś pytał to miejsce akcji miniaturki - Lido di Jesolo w pobliżu Wenecji xD)
Ostatnio mówiłam, że planuję coś głębszego. Cóż, myślałam wtedy o czymś innym i nawet zaczęłam to pisać, ale zepsułam to - zabrałam sobie pole do manewru i wyszłoby krótsze niż chciałam, co mnie zniechęciło. Może kiedy indziej. Dziękuję Izis za szybkie oddanie Magdy - znalazła mnie dokładnie w nocy 26 lipca nad Adriatykiem xD
Nie wiem kiedy nowa notka, bo Zenek jest aż nadto, a Dagi i Magdy nie ma. Cóż, pani Wena pojawia się i znika, a z Chęcią to nie mam zielonego pojęcia, co się stało.
Tymczasem zapraszam serdecznie na nową stronę na FB prowadzoną przeze mnie i moją przyjaciółkę:

poniedziałek, 4 czerwca 2012

M - Kiedy nachodzi cię Chęć...





Pisarz pisze i ten proces – nie sława czy fortuna – jest najważniejszy.
Amy Tan

                Właśnie siedziałam przed komputerem i czytałam kolejne fanfiction z rzędu. Nikomu nie zawadzałam, nie wtrącałam się, nie przeszkadzałam - aniołek. Niestety mój spokój zakłóciły gwałtownie otwierane drzwi do mieszkania. Ledwo zdążyłam się odwrócić w stronę wejścia do mojego pokoju, a przede mną stała wysoka dziewczyna. Ciężko dyszała, ręce opierała na kolanach, a jej płomiennorude loki wyglądały, jakby tego dnia nie widziały szczotki. Tak, Dagmara Chęć zawsze umiała zrobić dobre wejście.
                - Co ty tu robisz? - spytałam ponuro.
                - Też się cieszę, że cię widzę. - Opierała dłonie na biodrach i patrzyła na mnie z wyrzutem. - Nie, nie jestem zmęczona, dzięki, że pytasz. Nie, nie, postoję, nie ma sprawy. Wody? Nie, nie fatyguj się, ale cieszę się, że się o mnie martwisz. - Usiadła na mojej kanapie.
                - Co tu robisz? - powtórzyłam moje pytanie.
                 - Nudzę się - wyjęczała, machając nogami. - Napiszmy coś…
                - Co?
                - Cokooolwieeek… -  jęknęła, przeciągając samogłoski.
                - Nie wiem co - mruknęłam obojętnie. - Chcesz pisać to wymyśl jakiś temat.
                Daga prychnęła.
                - To nie ja tu jestem od wymyślania. - Wyciągnęła telefon komórkowy i wyszukała numer.
                - Daj na głośnik - westchnęłam zrezygnowana. Zrobiła, o co prosiłam i do moich uszu doszedł sygnał. Nagle ze słuchawki odezwał się głos:
                - Tu Zenon Pomysł. Nie mogę teraz rozmawiać. Zostaw wiadomość. PI!
                - Zenek, no nie rób sobie żartów! - warknęła Daga. - Ja tu usycham z nudy, a tobie włącza się poczta głosowa?! Weź nie rób mi tego! Jak tylko to odsłuchasz to przylatuj do Zosi! Tylko szybko! - Wcisnęła czerwoną słuchawkę.
                - To teraz czekamy - mruknęłam i wróciłam do czytania.
                - AGHR! - Dagmara rzuciła się zirytowana na łóżko.
***
                - Kiedy on przyjdzie… - Rudowłosa waliła rytmicznie głową w materac.
                - Cierpliwości… - mruknęłam pomiędzy zdaniami ficka.
                - Ale ja nie jestem cierpliwa! - Poderwała się i miała coś mówić, ale przerwało jej głośnie pukanie do drzwi.
                - Otworzysz? - spytałam, wciąż czytając. Nie było to potrzebne, bo panna Chęć już dopadła do klamki i prawiła kazania brunetowi stojącemu w wejściu. Kiedy już skończyła, złapała go za rękaw i zaciągnęła do mojego pokoju.
                - Piszemy? - spytał.
                - Yhym - mruknęłam potwierdzająco, nie odrywając wzroku od tekstu.
                - A co?
                Odwróciłam głowę w jego stronę, przesyłając w spojrzeniu wiadomość To twoja działka po czym znowu spojrzałam w monitor. Zenek zaczął chodzić wokół pokoju, a Daga siedziała jak na szpilkach na mojej kanapie i obserwowała go.
                - Mam! - wykrzyknął chłopak. Powoli odwróciłam się w jego stronę.
                - No to mów. - Kiedy opowiedział, na co wpadł, zwróciłam się do rudowłosej: - Ściągnij tu Magdę.
                - Co? - jęknęła zrezygnowana. - Ty sobie żartujesz? Na Zenka musiałam czekać, a teraz jeszcze ona? Przecież to zajmie całe wieki!
                - Nie narzekaj. Chciałaś pisać to jej potrzebujemy.
                - A nie możemy bez niej? - spytała z nadzieją. Spojrzałam w stronę czytanej historii, wzruszyłam ramionami i powiedziałam po prostu:
                - Możemy. Ale po co?
                Dagmara warknęła i poszła szukać Magdaleny Weny, zostawiając mnie samą z Zenkiem.
***
                Ruda wróciła po tygodniu, ciągnąc za rękaw i co rusz popędzając idącą powoli blondynkę.
                - O, jesteście - zauważyłam zatopiona w tekście.
                - Tak - syknęła Dagmara - jesteśmy. I powinnaś paść przede mną na kolana za moje poświęcenie!
                - Tak, tak - machnęłam ręką na odczepnego. Ruda już otwierała usta, żeby zacząć na mnie wrzeszczeć, ale w naszą rozmowę wtrącił się Zenek.
                - Tylko bez kłótni! Chyba po coś tu jesteśmy, tak?
                - Tak! - Dagmara natychmiast o mnie zapomniała i powrócił jej wcześniejszy entuzjazm. - Zen, mówisz!
                I pan Pomysł opowiedział pani Wenie o tym, co wymyślił. Magda usiadła na kanapie i zaczęła się zastanawiać. Rozejrzałam się za czymś do pisania. Kiedy trzymałam już w ręce zeszyt i długopis, Magda była gotowa do mówienia.
                - Zrobimy tak… - zaczęła, a ja wzięłam się za pisanie.
***
                Postawiłam ostatnią kropkę i oznajmiłam radośnie:
                - Skończone!
                Odłożyłam przybory do pisania na bok i przeciągnęłam się w fotelu. Dagmara była wyraźnie zadowolona z zakończenia pracy i dania upustu swojej nieodpartej chęci tworzenia. Wiedząc, że teraz ta trójka zrobi, co zechce, odwróciłam się do monitora i zabrałam za ficka.
                - A ty nadal to czytasz? - mruknęła skonsternowana Daga.
                - No coś ty! - żachnęłam się. - Drugi zaczęłam!


~*~
Takie tam... Nic szczególnego, ale spokojnie - na następną notkę planuję coś bardziej... hmm... ambitnego xD

niedziela, 3 czerwca 2012

Jak zostać najlepszym dyrektorem Hogwartu

Fandom: Harry Potter

11 porad jak zostać najlepszym dyrektorem Hogwartu (Dlaczego 11, a nie 10? Bo zawsze trzeba być o 1 krok do przodu!)
1. Postaraj się o długą siwą brodę. Będziesz w niej wyglądać mądrzej.
2. Zachowuj się jak idiota, aby ludzie myśleli, iż jesteś tak mądry, że aż głupi.
3. Zainwestuj w specjalne soczewki z opcją włączania wesołych ogników.
4. Wrzuć potężnemu czarnoksiężnikowi węża do majtek, aby uczynić z niego swojego wroga i wzbudzić w nim strach przed tobą.
5. Wyposaż swój gabinet w dziwaczne urządzenia, których działania nigdy nie pojmiesz. Udawaj, że wiesz, do czego służą.
6. Pokalecz sobie dłoń w akcie heroizmu.
7. Zaopatrz się w dziwnego brata.
8. Postaraj się o rodzinną tragedię.
9. Spraw, aby jeden z twoich uczniów okazał się niegodny nauki w Hogwarcie i uczyń z niego gajowego mieszkającego w zapyziałej chatce na obrzeżach mrocznego lasu pełnego niebezpieczeństw i złaknionych krwi stworzeń, aby pokazać swoją wspaniałomyślność.
10. Traktuj jak wnuczka najsławniejszego smarkacza twojego stulecia.
11. Weź sługusa swojego wroga (patrz punkt 4.) i mów wszystkim, że mu ufasz, by ten cię ukatrupił, robił za czarny charakter przez siedem książek opowiadających o smarkaczu (patrz punkt 10.), by na końcu okazać się tym dobrym.


ŻYCZYMY MIŁEGO PANOWANIA NAD NAJSŁAWNIEJSZĄ SZKOŁĄ MAGII NA ŚWIECIE!
(Autorzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za nagły napływ genialnych dyrektorów do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart)

~*~
Witajcie!
Kartka i Pióro zostało właśnie oficjalnie otwarte! Na nowo. Zaczynamy wszystko od początku. Stare posty zostały przeniesione na ten adres. Proszę osoby, które chcą być powiadamiane o wpisanie się do zakładki "Powiadamiam".
Jeśli chodzi o komentarze... Niektórzy z was mogą nie mieć konta na bloggerze. Dlatego umieszczę instrukcję, co zrobić, aby podpisywać się własnym nickiem (wierzę, że dałybyście sobie radę, ale mnie samej coś takiego by się przydało, bo nie miałam zielonego pojęcia, że tak można xD)
1. W pasku, w którym jest napisane "Konto Google" (czy jakoś tak xD) wybieramy opcję "Nazwa/adres URL"
2. Wpisujemy, jak chcemy się podpisać.
3. Gotowe!
Jutro przybędzie następna notka.
Do napisania!
EDIT!
O czymś musiałam zapomnieć. Serdeczne podziękowania składam najdroższej Julce, bez której nie powstałyby co śmieszniejsze punkty i ukochanej Leeni, która ratuje moje notki przed błędami.
Kocham Was, dziewczyny!

piątek, 25 maja 2012

W - Potok słów

potok słów
spisany czarno na białym
emocje
i łzy
i śmiech
i nadzieja
jak słońce wschodzące
w duchu goszcząca
i przeżywasz to wszystko
jakbyś ty sam tam był
boś przygód łaknący
i uczuć
i to wszystko się
w tobie zapisuje
swoje piętno zostawia

potok słów został spisany
czarno na białym
by móc powracać
do fragmentów ukochanych

M - Śpiączka


Choroba jest na ogół początkiem tego równania, którego wynikiem jest śmierć.
Samuel Johnson

                Ból. Rozrywa całe ciało. Nie ma nic innego. Jedno słowo, które składa się na całe wspomnienie. To boli. Mam dość. Ja już nie chcę! Niech to się wreszcie skończy!
                Ukłucie. Znowu coś podają. Ale to nie działa! Dlaczego TO NIE DZIAŁA?! Oni są lekarzami, do cholery! Powinni umieć temu zaradzić! Czemu tego nie skończą?! Niech oni to w końcu wyłączą!
                I wtedy nastała ciemność…
***
                Ciemno… Pusto… Czy ja latam? Fajnie… Nic nie boli… I tak spokojnie… Żadnych ukłuć. Żadnych łez. Jest pięknie…
                                Pik. Pik. Pik.
                Co to? Nie, już się skończyło. Brzmiało, jakby z daleka, ale teraz znowu jest tak cicho… Musiało mi się wydawać.
                                Lekarze mówią, że możesz słyszeć…
                I znowu urwało się po chwili… Może jednak naprawdę to słyszałam? Ciekawe, ile minęło czasu? Tydzień? Dwa?
                                Kiedy się wreszcie obudzisz? Nie zostawiaj mnie…
                Przestańcie zakłócać moją ciszę! Mi tu jest tak dobrze…
***
                Nagle ciemność się rozjaśniła… A w świetle pojawiła się Ona… Inaczej ją sobie wyobrażałam… Myślałam, że to będzie kościotrup w czarnym płaszczu i z kosą. Albo kobieta ubrana na czarno, z czarnymi włosami, czarnymi skrzydłami… A co zobaczyłam?
                Małą, zaledwie siedmioletnią, dziewczynkę w białej letniej sukience… Uśmiechała się delikatnie, a jej blond włoski były związane w dwa kucyki przewiązane niebieskimi wstążkami. Była taka beztroska, słodka, szczęśliwa…
                I wtedy zadała jedno pytanie:
                - Pójdziesz ze mną?
***
                                Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!
***
                Zgodziłam się…

M - Śnieżne zabawy

Fandom: Harry Potter

Święta to taki moment, kiedy wszyscy żyją w zgodzie. Ślizgoni i Gryfoni, dziewczyny i chłopaki, mugole i czarodzieje. Wszyscy razem nawalają się na śnieżki i lepią bałwana.
A Święta bez śniegu? To jak żołnierz bez karabinu albo uczeń bez jedynki. Jak James bez okularów.
internetowa.33

               Ciepło i przyjemnie… Mogłabym tak leżeć już zawsze… Ale czy życie jest sprawiedliwe? Oczywiście, że nie. I dlatego z tego cudownego snu-nie-snu (czyt. pół-snu) wyrwało mnie trzaśnięcie drzwiami. W rozpaczliwej próbie powrócenia do stanu nieświadomości wtuliłam się mocniej w poduszkę.
               - Zosia, wstawaj! - Ktoś rozsunął kotary mojego łóżka.
               - A chcesz dożyć jutra? - wymamrotałam z zamkniętymi oczami. - Jak tak to lepiej mnie nie budź…
               - Ale… - zaczęła „osoba” nierozumiejącym tonem - ty już jesteś obudzona…
               - Więc nie wyciągaj mnie z łóżka…
               - Ale Zosia… Już prawie dziesiąta…
               Poderwałam się do pozycji siedzącej. Kiedy zdążyłam otworzyć oczy?
               - DOPIERO?! I ty masz czelność budzić mnie tak z samego rana?! Tego jednego dnia chciałabym się wyspać, wiesz?! - Zrozumiałam, o czym mówię. - Chwila… Dzisiaj Gwiazdka! I ty dopiero teraz mnie budzisz?! No wiesz! Jak tak można?!
               Dziewczyna zrobiła piękną minę „are you fucking kidding me” i nie odpowiedziała.
               - PREZENTY! - wydarłam się za to.
               I po chwili dormitorium było całe w skrawkach papieru prezentowego. Dopiero kiedy ostudziłam swoją ciekawość prezentową, przyjrzałam się dokładniej koleżance.
               - Czemu jesteś w kurtce? I rękawiczkach? I kozakach?
               - Bo - dramatyczna przerwa - spadł śnieg!
               - Bez jaj! Naprawdę?! - pisnęłam.
               - Naprawdę. I zaraz idziemy wszyscy na błonia, żeby to należycie uczcić, więc ubieraj się!
               Poderwałam się na równe nogi, chwyciłam ciepłe ciuchy i cały asortyment potrzebny do „niezmarznięcia” i po chwili byłam gotowa do wyjścia.
               - Ruszajmy!
***
               Wszyscy już na nas czekali.
               - Wreszcie przyszły! - zirytowała się Alex.
               - Nie czepiaj się. Jej wina. - Roksana wskazała na mnie. W odpowiedzi wystawiłam jej język.
               - Dobra, ważne, że jesteście - zakończyła sprawę Lily.
               - Ale kara was nie ominie. - James uśmiechnął się huncwocko i mrugnął do Syriusza. Ten w odpowiedzi skinął głową i zanim się obejrzałam razem z Roksaną leżałam w śniegu.
               - Aaa! Zimno! - krzyczałam.
               - Ta zniewaga krwi wymaga! - Roksana patrzyła na chłopaków morderczym wzrokiem. Jej długie brązowe loki były całe w śniegu. Ulepiła kulkę z białego puchu i rzuciła nią w Jamesa. Prosto w twarz. Ja też już trzymałam śnieżkę w ręku i planowałam dużo bardziej bolesny zamach na Syriusza. Wycelowałam, zebrałam siłę w ramieniu i rzuciłam.
               - AŁA! - Black zasłonił krok rękami, a ja zaczęłam się śmiać. Roksana i Alex też. Nagle po błoniach rozległ się przerażający pisk.
               - RATUNKU! - Emily wisiała na ramieniu wysokiego chłopaka, wymachiwała nogami w powietrzu i biła go pięściami po plecach. - Mark puszczaj mnie!
               - Robi się. - Chłopak wrzucił ją do zaspy jeszcze głębszej niż ta, w której wylądowałam ja z Roksaną.
               - Hej! - Alex już lepiła śnieżkę. - Tak się bawisz?! - Ulepiła. - To masz! - I rzut prosto w środek pleców! Bitwa została uroczyście rozpoczęta.
***
               Śnieg latał wszędzie. Nie nadążałam z lepieniem kulek. Nagle oderwałam się od ziemi. Zobaczyłam krótkie brązowe włosy i to wystarczyło do rozpoznania przeciwnika.
               - MAREK! Co ty chcesz zrobić?! Postaw mnie na ziemię! - Chłopak w odpowiedzi tylko się zaśmiał. - Czemu ja?! To Kingę powinieneś wrzucać! To jej znalazłeś kluczyk! Nie ma tak! Ja się nie… - Nie dokończyłam, bo wpadłam w śnieg. Zamiast się podnieść zaczęłam robić aniołka. Kiedy stwierdziłam, że skończyłam podniosłam się z ziemi, żeby poczuć uderzenie zimnego pocisku w ucho. - Kto to?! - Odwróciłam się w stronę, z której nadleciała śnieżka. Blondyn machał do mnie i uśmiechał się niewinnie. - REMUS! Już nie żyjesz!
***
               Przemoczeni do suchej nitki ogłosiliśmy zawieszenie broni i zrobiliśmy coś bardziej twórczego. Ulepiliśmy bałwana. Przyglądaliśmy się swojemu dziełu, kiedy Lily nagle zdjęła z nosa Jamesa okulary i założyła śnieżnemu człowiekowi.
               - Teraz wygląda jak prawdziwy bałwan - stwierdziła, a my wybuchliśmy śmiechem.

M - Kartka i pióro

- Cześć wszystkim! Witam Was w programie "Kartka i pióro"! Jestem prowadzącą. Mam na imię Zosia. Zostało na Was rzucone Zaklęcie Kameleona, żebyście nie rzucali się w oczy. Dzisiaj odwiedzimy pewne trzy osóbki. Jedną na pewno kojarzycie. - Zosia mruga. Odwraca się tyłem do publiki. Bierze dwa głębokie oddechy i mówi do ściany:
- Błękitna krew.
Otwiera się przejście. Prowadząca wchodzi do pokoju skąpanego w zielonej poświacie. Wzrokiem wyławia dwie dziewczyny rozmawiające ze sobą na kanapie. W tym momencie blondynka, siedząca przodem do wejścia, szturcha swoją przyjaciółkę i wskazuje na Zosię. Brunetka powoli odwraca głowę i kiedy zauważa blondynkę, zaczyna biec w jej kierunku.
- Zosia! - Rzuca jej się na szyję. - Co ty tu robisz? - pyta, odsuwając ją na odległość ramion.
- Od dzisiaj mieszkam. - Uśmiecha się szeroko pytana.
- Ale... - zaczyna niepewnie. - Czy ty aby nie byłaś zawsze po stornie Gryffindoru?
- Owszem. - Zosia wzrusza ramionami. - Ale charakteru nie zmienię, jestem Ślizgonką i zostanę Ślizgonką. Lepiej się z tym pogodzić niż walczyć. Po za tym - dodaje po chwili - w Gryffindorze nie ma was. - Wyszczerza się do swojej rozmówczyni i jej towarzyszki, która właśnie dochodzi.
- Zośka! - słychać gdzieś z boku. - Co ty tu robisz?! Czy ty aby nie chciałaś być w Gryffie?
- Błagam, przed chwilą to przerabiałam... Charakteru nie zmienię.
- Zwłaszcza mojego, co?
- O co ci znowu chodzi? Źle ci tu? - Zosia udaje zawiedzioną. W końcu to ona ją tu umieściła.
- A nie, tak po prostu lubię wkurzać ludzi. - Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Zwłaszcza Kubka, co? Zwłaszcza jak ci zaszpanuje jakimś zdaniem z francuskiego. - Blondynka wystawia język rozmówczyni.
- No co? To moja ślizgońska natura się odezwała. - Zakłada ręce na piersi i również prezentuje swój narząd smaku.
- A tak w ogóle to wiesz, że czytelnicy twierdzą, że powinnaś być w Hufflepuffie albo Ravenclawie? Nikt nie proponował Slytherinu...
- Co? Jakim cudem?!
- A nie wiem, ale czytelnicy zawsze mają rację, więc wynocha mi stąd! - Zosia pokazuje palcem wyjście z pokoju wspólnego.
- Uważaj, bo wrócę do Polski i pogadam sobie z twoimi czytelnikami...
- Właśnie się zorientowałam, że przeżywamy inwazję - rzuca Selena. - Już dwie Polki tu mamy... A ty Roksana to jesteś wredna. Zosię nam zabierasz. - Ciągnie omawianą w swoją stronę.
- Wiecie, coś mi się przypomniało... Czytelnicy to wszystko czytają...
- Od kiedy?! - Trzy głosy naraz. I to tuż przy uszach Zosi, to musiało boleć.
- Od kiedy weszłam do środka - piszczy.
- CO?! I dopiero teraz nam o tym mówisz?! - krzyczy Sel.
- No zapomniałam...
- Nie ma zapomniałam! - wydziera się Roksana. - Oni czytali całą naszą rozmowę bez naszej zgody! Nie ma!
- Ej, dziewczyny, po co się tak zaraz denerwować... W końcu nie mówiłyście nic, czego ktoś nie mógłby usłyszeć... - Zosia zasłania się rękami. Do Sel i Lizy argument widocznie dociera, bo zaprzestają niebezpiecznie zbliżać się do dziewczyny. Jednak Roksana, dalej patrząc groźnie na Zosię, zwraca się do niej:
- Miałaś nas poinformować, kiedy dokładnie przyjdziesz tu z tym swoim programem... A ty nic nie powiedziałaś! Ba! Nawet nie powiedziałaś, że nas odwiedzisz! Poza tym... Dzisiaj jestem wkurzona i muszę się na kimś wyżyć, a ty... Jesteś pod ręką. - Uśmiecha się szatańsko.
- Roksi, co ty chcesz mi zrobić...? - pyta zagrożona piskliwym głosem. - Roksi, przecież to ja. Zosia, pamiętasz? To ja wysłałam cię do Paryża, dałam ci Artka, nawet sprawiłam, że po nim nie płakałaś...
- Było minęło. - Roksana wzrusza ramionami.
- Roksi, po co ci to? Roksi, co ty chcesz z tym zrobić? Roksi?! Roksi! NIE! RATUNKU!


Ze względu na szczególne okrucieństwo tej sceny producent przerwał program.
Dziękujemy i przepraszamy za kłopoty.

~*~
Notka w całości dedykowana mojemu kochanemu Lenikowi! Dlaczego drugi raz pod rząd? Bo dzisiaj, tj. 12 grudnia, jest taki jeden szczególny dzień w roku, a mianowicie: urodziny Leeni!


Siostrzyczko kochana,
w tym dniu szczególnym
padam przed Tobą na kolana.
Nie zanudzam niczym nudnym,
lecz życzenia składam:
Sto lat w zdrowiu, bez choroby
Żeby wena zawsze była,
nie tak sobie odchodziła.
Żebyś mi wierzyła w siebie
to poczujesz się jak w niebie.
Dużo szczęścia i miłości
no i jeszcze cierpliwości:
do Twych braci
i do błędów moich,
i do Nek, gdy nie chce pisać.
Te życzenia, z serca prosto,
są dziś Tobie przeznaczone.
Kiedy na nie tak spoglądam
to mam oczy przerażone,
bo to się nie mieści w głowie,
żebyś Ty dostała takie coś,
ale, powiem szczerze, mam już dość.

M - Niezapomniane wakacje


I nagle los ci mówi głośno
Teraz ja ci uświadomię
Prosto w oczy ci się śmieje
Fenomen

               Gdybyście mieli narysować los, jak wyglądałby wasz obraz? Na moim byłaby kobieta. Siedziałaby na tronie i trzymała wypalonego do połowy papierosa w lewej ręce. Miałaby bordową suknię, która lałaby się jedwabnymi falami do podłogi. Długie kruczoczarne włosy okrywałyby jej ramiona. Patrzyłaby na mnie swoimi ciemnymi oczami, a krwistoczerwone usta uśmiechałyby się z ironią. U jej stóp leżałaby czarna pantera i łypała na mnie żółtymi ślepiami.
               Albo narysowałabym małe dziecko. Niewinnego bobasa, siedzącego wśród rozsypanych dookoła klocków. Znudzony czekałby na nową zabawkę, na jakąś rozrywkę. A tą rozrywką byłoby moje życie.
               A może byłabym to ja? Niewyżyta pisarka układająca swoją własną historię, nawet nie wiedząc, że gra w niej główną rolę.
***
               Te wakacje miały być wyjątkowe. Nie miałam, jak co roku, jechać do dziadków. Tym razem planowałam zupełnie co innego. Nie zrozumcie mnie źle - kocham babcię i dziadka, tak samo kocham Żarki*, ale przecież jestem nastolatką, hello! Potrzebuję jakiegoś zróżnicowania!
               Sama nie wiem, jak w końcu udało mi się namówić rodziców na ten wyjazd, ale pamiętam, że musiałam się nieźle natrudzić. Błagałam, składałam przeróżne obietnice, raz nawet groziłam, aż wreszcie się zgodzili - jechałam do Francji!
***
               Do Paryża mieliśmy polecieć samolotem. Mama długo nie wypuszczała mnie z objęć i pewnie ściskałaby mnie nadal, gdyby nie uratował mnie upragniony komunikat:
               - Pasażerowie lotu numer pięćdziesiąt trzy do Paryża proszeni są o udanie się do bramek kontrolnych.
               Szczęśliwym trafem udało mi się zająć miejsce przy oknie. Obok usiadła jakaś blondynka, która jednak nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Cóż, z wzajemnością.Cud, że w ogóle odnotowałam jej kolor włosów. Ale za to przede mną siedziało dwóch chłopaków. Należy dodać, że niczego sobie chłopaków. Sądząc z ich rozmowy znali się już od dłuższego czasu. Wcale ich nie podsłuchiwałam!
               Ostatnie osoby już zajęły miejsca, ale i tak musieliśmy czekać, aż pojawi się stewardessa. Stanęła na środku korytarza i zaczęła tłumaczyć, jak zapiąć pasy. Błagam! Co może być w tym trudnego?! Wyłączyłam się i patrzyłam przez okno na pas startowy. Świadomość odzyskałam dopiero wtedy, kiedy usłyszałam klikanie pasów. Wzięłam swój w ręce i już byłam zapięta. Mówiłam, że to łatwe?
               Wreszcie ruszyliśmy. Przez szybę obserwowałam coraz mniejszy krajobraz. Podziwiałam pola pod nami, kiedy usłyszałam cichutki pisk. Jakby jakaś mysz… Spojrzałam w lewo. Ręce blondynki lekko się trzęsły.
               - Boisz się? - spytałam. W odpowiedzi pokiwała głową. - Czego?
               - Mam lęk wysokości - jęknęła.
               - To czemu lecisz samolotem? Przecież można było jeszcze wybrać autobus…
               - Rodzice się uparli - wyjaśniła. - Powiedzieli, że muszę przezwyciężyć strach…
               - Spróbuj nie patrzeć przez okno - poleciłam. - Jestem Roksana. - Wyciągnęłam w jej stronę rękę.
               - Klaudia.
***
               Zostawiłam walizkę przy drzwiach i rzuciłam się na łóżko. Po chwili przez drzwi weszła moja współlokatorka.
               - Głupia… awaria... windy… - wydyszała.
               Podniosłam się do pozycji siedzącej i wzruszyłam ramionami. Teraz dopiero rozejrzałam się po pokoju.
               - Patrz! - Poderwałam się na równe nogi. - Mamy balkon!
               Nie czekałam na żadną odpowiedź, po prostu podbiegłam do drzwi i otworzyłam je z rozmachem. Oparłam się o barierkę i wzięłam głęboki oddech.
               - Aaa! - pisnęłam. - Klaudia! Chodź to zobacz! Szybko, no!
               - No przecież już idę. Co się tak… - Urwała, kiedy zobaczyła wieżę Eiffla migającą jak choinka na tle czarnego nieba. - O kurczę…
               - Wiesz, co właśnie sobie uświadomiłam?
               - Co?
               - Kocham Paryż! Aaa! - Oparłam się o barierkę i rozłożyłam ręce na boki.** - Je t'aime Paris!***
               - Kto się tak drze? - Na sąsiednim balkonie pojawił się ten sam chłopak, który siedział przede mną w samolocie. Artur. Wcale nie podsłuchiwałam!
               - Ja! - Zaśmiałam się. Usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł, a nogi położyłam na barierce. - Jak chcesz, to mogę się jeszcze trochę podrzeć. - Wyszczerzyłam się do niego. A po chwili znowu wybuchłam śmiechem.
               - Co ci? - Spojrzał na mnie, jakby zastanawiając się, czy zadzwonić do psychiatryka, czy już za późno.
               - Naćpałam się Francją! Tak w ogóle, to jestem Roksana, a to… eee… - Rozejrzałam się dookoła. - Klaudia, gdzie ty polazłaś?!
               - Weszłam do środka. - Z pokoju wychyliła się głowa blondynki. - Zimno mi było.
               - To bierz jakąś bluzę i chodź tu! Z sąsiadami się trzeba zapoznać!
               Po chwili dziewczyna była już na balkonie.
               - Tak więc to jest Klaudia - wskazałam ręką na koleżankę.
               - CześćMy name is Artur. - Uśmiechnął się.
               - Weź, nie szpanuj angielskim, bo ci nie wychodzi. - Zgasiłam go? I dobrze!
               - A umiesz lepiej?
               - Nie, ale nie udaję, że tak. - Wystawiłam w jego stronę język. - A ty co? Sam w pokoju mieszkasz? Coś nie wierzę. Wołaj no tu współlokatora! Jak integracja to integracja!
               - Jak sobie życzysz, milady. - Ukłonił mi się teatralnie i wszedł do swojego mieszkania. Po chwili wrócił z chłopakiem, z którym siedział w samolocie. - Drogie panie - zaczął - pozwólcie, że przedstawię wam młodzieńca z którym pokój dzielę - o to sir Jakub!
               - Czy ty się dobrze czujesz? - Kuba spojrzał krytycznie na Artura. - A za tego Jakuba to powinieneś w łeb dostać! Pamiętajcie - tu zwrócił się do nas - nigdy nie mówcie do mnie pełnym imieniem, bo tego gorzko pożałujecie! Po prostu Kuba… albo Kubek.
               - Jak? - zdziwiła się Klaudia. - A skąd to przezwisko?
               - Bo jego koleżanka przeczytała jakiegoś bloga i tam jakiś gość był, na którego wszyscy mówili Kubek**** i ona powiedziała, że to całkiem podobnie do Kuby brzmi - wyjaśnił za przyjaciela Artur.
               - I od tej pory wszyscy tak na mnie mówią - uzupełnił drugi chłopak.
               - Teraz zaszpanuj dziewczynom językoznawstwem, bo nie chciały się poderwać na mój angielski - rzucił Artur.
               - Je suis à Kuba.*****
               - Super… - Tym razem wygrał. - To teraz dawaj na polski, bo że po francusku to się domyśliłam.
               - Jestem Kuba.
               - Tyle to wiem, ale co powiedziałeś? - Podroczę się z nim, a co!
               - No, że jestem Kuba.
               - Ja Roksana, to Klaudia, a to Artur, jak już się wszyscy znamy, to przetłumaczysz to dla mnie?
               - Przecież cały czas tłumaczę…
               - A co? - Ciekawe ile wytrzyma…
               - Zdanie „Je suis à Kuba” na polski. - Najpierw musiał wziąć głębszy oddech. O tak! Roksana obejmuje prowadzenie!
               - O, no to dawaj!
               - A więc…
               - Nie zaczyna się zdania od „a więc”! - Klaudia i Artur pękali ze śmiechu, kiedy patrzyli na wytrąconego z równowagi Kubka. Ja jeszcze się powstrzymywałam. - Mów dalej…
               - A więc - Słyszeliście?! On to zaakcentował specjalnie dla mnie, mówię wam! - to znaczy „Jestem Kuba”.
               - Czy my już tego nie przerabialiśmy? Powtórzę ostatni raz: My. Wiemy. Jak. Się. Nazywasz. Przetłumacz w końcu to zdanie.
               - Do cholery jasnej! Cały czas tłumaczę! „JE SUIS À KUBA” ZNACZY DOSŁOWNIE „JESTEM KUBA”! ILE RAZY MAM TO POWTARZAĆ?! - Ha! Punkt dla Roksany! Obecny wynik: 1:1.
               - Jeden raz wystarczy, dziękuję. - Uśmiechnęłam się słodko.
               - Dobra, wiecie zimno się robi - stwierdziła moja koleżanka po jakimś czasie - może pogadamy w środku?
               - Zrobimy piżama party! Macie karty? - spytałam chłopaków. - Świetnie, pójdziemy do waszego pokoju - powiedziałam, kiedy pokiwali głowami.
               - Tylko się nie grzebcie za bardzo, dziewuchy! - Dobiegł nas krzyk Artura.
***
               Już po kilku dniach bohaterowie wyjazdu byli wytypowani. Roksana, Klaudia, Artur i Kuba. Nasza czwórka była najbardziej rozpoznawalną ze wszystkich uczestników. Zawsze trzymaliśmy się razem i to my odwalaliśmy największe głupoty. Nawet nie wiem kiedy zorientowałam się, że Artur mi się podoba. Wygląda na to, że ja mu też, skoro skończyliśmy jako główna para obozu.
               Wyjazd był z jakimś biurem podróży, nawet nie pamiętam, jak się nazywało, ale podobały mi się ich zasady: mało zwiedzania, dużo samowolki. Mogliśmy całymi dniami łazić po mieście i robić, co nam się żywnie podobało. Nic więc dziwnego w tym, że ostatniego dnia wieczorem znaleźliśmy się z Arturem na szczycie wieży Eiffla.
***
               - Piękny widok… - Rozmarzyłam się. - Mówiłam już, że kocham Francję?
               - Tak. - Zaśmiał się chłopak.
               - A Paryż?
               - Też.
               Prychnęłam.
               - No super! Kończą mi się pomysły! - Założyłam ręce na piersi, jak mała dziewczynka. - O wiem! Kocham wakacje! O!
               - Tego jeszcze faktycznie nie było.
               - No widzisz? Ja umiem myśleć!
               - Co? - Zrobił zaskoczoną minę. - Myśleć? Ty… myśleć? Trzeba napisać do prasy!
               - No wiesz? - Uderzyłam go pięścią w ramię. - Tak własnej dziewczynie?!
               - No właśnie… - Odchrząknął.- Widzisz… My chyba…
               - Powinniśmy zerwać - dokończyłam za niego.
               - Taa…
               - Szkoda - stwierdziłam. - Było fajnie, nie?
               Chyba go zaskoczyłam.
               - Nieźle zareagowałaś…
               - Ar, błagam cię…To, że zerwiemy, było tylko kwestią czasu… - Pokręciłam głową. - Co niby miałam ci robić awanturę na cały Paryż, popłakać się, dać ci z liścia? Jeśli tak, to przepraszam, ale nie mam zamiaru. To nie był prawdziwy związek, przyznaj…
               - Tak, wiem, po prostu tego się nie spodziewałem. Cóż… Zapomniałem, że ty nie jesteś normalna.
               Zaśmiałam się.
               - No wiesz, co? Myślałam, że przez te dwa tygodnie czegoś się o mnie nauczyłeś.
***
               Czy po tym płakałam? Nie. Czy cierpiałam? Nie. Czy było mi smutno? Trochę. Od początku nie brałam tego związku na poważnie.
               Ale muszę coś przyznać - los jest kapryśny i… chyba mu się nudziło… Paryż - miasto miłości, wieża Eiffla - chyba najromantyczniejsze miejsce na świecie, wieczór - pora zakochanych, a my zrywamy. Co za ironia…

*Żarki - niewielka miejscowość na Wyżynie Karkowsko-Częstochowskiej, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Częstochową.
**Taka scena jak z „Titanica” xD
***Je t’aime Paris! franc. Kocham cię Paryżu! - wujek Google powiedział, że można tak powiedzieć, więc napisałam, jeśli któraś z was umie mówić po francusku i widzi tu błąd, proszę o powiedzenie.
***** Je suis à Kuba według wujaszka Googla znaczy Jestem Kuba, ale ja nie jestem pewna co do tego à, więc proszę kogoś, kto się zna o konsultację.