I nagle los ci mówi głośno
Teraz ja ci uświadomię
Prosto w oczy ci się śmieje
Teraz ja ci uświadomię
Prosto w oczy ci się śmieje
Fenomen
Gdybyście mieli narysować los, jak wyglądałby wasz obraz? Na moim byłaby kobieta. Siedziałaby na tronie i trzymała wypalonego do połowy papierosa w lewej ręce. Miałaby bordową suknię, która lałaby się jedwabnymi falami do podłogi. Długie kruczoczarne włosy okrywałyby jej ramiona. Patrzyłaby na mnie swoimi ciemnymi oczami, a krwistoczerwone usta uśmiechałyby się z ironią. U jej stóp leżałaby czarna pantera i łypała na mnie żółtymi ślepiami.
Albo narysowałabym małe dziecko. Niewinnego bobasa, siedzącego wśród rozsypanych dookoła klocków. Znudzony czekałby na nową zabawkę, na jakąś rozrywkę. A tą rozrywką byłoby moje życie.
A może byłabym to ja? Niewyżyta pisarka układająca swoją własną historię, nawet nie wiedząc, że gra w niej główną rolę.
***
Te wakacje miały być wyjątkowe. Nie miałam, jak co roku, jechać do dziadków. Tym razem planowałam zupełnie co innego. Nie zrozumcie mnie źle - kocham babcię i dziadka, tak samo kocham Żarki*, ale przecież jestem nastolatką, hello! Potrzebuję jakiegoś zróżnicowania!
Sama nie wiem, jak w końcu udało mi się namówić rodziców na ten wyjazd, ale pamiętam, że musiałam się nieźle natrudzić. Błagałam, składałam przeróżne obietnice, raz nawet groziłam, aż wreszcie się zgodzili - jechałam do Francji!
***
Do Paryża mieliśmy polecieć samolotem. Mama długo nie wypuszczała mnie z objęć i pewnie ściskałaby mnie nadal, gdyby nie uratował mnie upragniony komunikat:
- Pasażerowie lotu numer pięćdziesiąt trzy do Paryża proszeni są o udanie się do bramek kontrolnych.
Szczęśliwym trafem udało mi się zająć miejsce przy oknie. Obok usiadła jakaś blondynka, która jednak nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Cóż, z wzajemnością.Cud, że w ogóle odnotowałam jej kolor włosów. Ale za to przede mną siedziało dwóch chłopaków. Należy dodać, że niczego sobie chłopaków. Sądząc z ich rozmowy znali się już od dłuższego czasu. Wcale ich nie podsłuchiwałam!
Ostatnie osoby już zajęły miejsca, ale i tak musieliśmy czekać, aż pojawi się stewardessa. Stanęła na środku korytarza i zaczęła tłumaczyć, jak zapiąć pasy. Błagam! Co może być w tym trudnego?! Wyłączyłam się i patrzyłam przez okno na pas startowy. Świadomość odzyskałam dopiero wtedy, kiedy usłyszałam klikanie pasów. Wzięłam swój w ręce i już byłam zapięta. Mówiłam, że to łatwe?
Wreszcie ruszyliśmy. Przez szybę obserwowałam coraz mniejszy krajobraz. Podziwiałam pola pod nami, kiedy usłyszałam cichutki pisk. Jakby jakaś mysz… Spojrzałam w lewo. Ręce blondynki lekko się trzęsły.
- Boisz się? - spytałam. W odpowiedzi pokiwała głową. - Czego?
- Mam lęk wysokości - jęknęła.
- To czemu lecisz samolotem? Przecież można było jeszcze wybrać autobus…
- Rodzice się uparli - wyjaśniła. - Powiedzieli, że muszę przezwyciężyć strach…
- Spróbuj nie patrzeć przez okno - poleciłam. - Jestem Roksana. - Wyciągnęłam w jej stronę rękę.
- Klaudia.
***
Zostawiłam walizkę przy drzwiach i rzuciłam się na łóżko. Po chwili przez drzwi weszła moja współlokatorka.
- Głupia… awaria... windy… - wydyszała.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i wzruszyłam ramionami. Teraz dopiero rozejrzałam się po pokoju.
- Patrz! - Poderwałam się na równe nogi. - Mamy balkon!
Nie czekałam na żadną odpowiedź, po prostu podbiegłam do drzwi i otworzyłam je z rozmachem. Oparłam się o barierkę i wzięłam głęboki oddech.
- Aaa! - pisnęłam. - Klaudia! Chodź to zobacz! Szybko, no!
- No przecież już idę. Co się tak… - Urwała, kiedy zobaczyła wieżę Eiffla migającą jak choinka na tle czarnego nieba. - O kurczę…
- Wiesz, co właśnie sobie uświadomiłam?
- Co?
- Kocham Paryż! Aaa! - Oparłam się o barierkę i rozłożyłam ręce na boki.** - Je t'aime Paris!***
- Kto się tak drze? - Na sąsiednim balkonie pojawił się ten sam chłopak, który siedział przede mną w samolocie. Artur. Wcale nie podsłuchiwałam!
- Ja! - Zaśmiałam się. Usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł, a nogi położyłam na barierce. - Jak chcesz, to mogę się jeszcze trochę podrzeć. - Wyszczerzyłam się do niego. A po chwili znowu wybuchłam śmiechem.
- Co ci? - Spojrzał na mnie, jakby zastanawiając się, czy zadzwonić do psychiatryka, czy już za późno.
- Naćpałam się Francją! Tak w ogóle, to jestem Roksana, a to… eee… - Rozejrzałam się dookoła. - Klaudia, gdzie ty polazłaś?!
- Weszłam do środka. - Z pokoju wychyliła się głowa blondynki. - Zimno mi było.
- To bierz jakąś bluzę i chodź tu! Z sąsiadami się trzeba zapoznać!
Po chwili dziewczyna była już na balkonie.
- Tak więc to jest Klaudia - wskazałam ręką na koleżankę.
- Cześć. My name is Artur. - Uśmiechnął się.
- Weź, nie szpanuj angielskim, bo ci nie wychodzi. - Zgasiłam go? I dobrze!
- A umiesz lepiej?
- Nie, ale nie udaję, że tak. - Wystawiłam w jego stronę język. - A ty co? Sam w pokoju mieszkasz? Coś nie wierzę. Wołaj no tu współlokatora! Jak integracja to integracja!
- Jak sobie życzysz, milady. - Ukłonił mi się teatralnie i wszedł do swojego mieszkania. Po chwili wrócił z chłopakiem, z którym siedział w samolocie. - Drogie panie - zaczął - pozwólcie, że przedstawię wam młodzieńca z którym pokój dzielę - o to sir Jakub!
- Czy ty się dobrze czujesz? - Kuba spojrzał krytycznie na Artura. - A za tego Jakuba to powinieneś w łeb dostać! Pamiętajcie - tu zwrócił się do nas - nigdy nie mówcie do mnie pełnym imieniem, bo tego gorzko pożałujecie! Po prostu Kuba… albo Kubek.
- Jak? - zdziwiła się Klaudia. - A skąd to przezwisko?
- Bo jego koleżanka przeczytała jakiegoś bloga i tam jakiś gość był, na którego wszyscy mówili Kubek**** i ona powiedziała, że to całkiem podobnie do Kuby brzmi - wyjaśnił za przyjaciela Artur.
- I od tej pory wszyscy tak na mnie mówią - uzupełnił drugi chłopak.
- Teraz zaszpanuj dziewczynom językoznawstwem, bo nie chciały się poderwać na mój angielski - rzucił Artur.
- Je suis à Kuba.*****
- Super… - Tym razem wygrał. - To teraz dawaj na polski, bo że po francusku to się domyśliłam.
- Jestem Kuba.
- Tyle to wiem, ale co powiedziałeś? - Podroczę się z nim, a co!
- No, że jestem Kuba.
- Ja Roksana, to Klaudia, a to Artur, jak już się wszyscy znamy, to przetłumaczysz to dla mnie?
- Przecież cały czas tłumaczę…
- A co? - Ciekawe ile wytrzyma…
- Zdanie „Je suis à Kuba” na polski. - Najpierw musiał wziąć głębszy oddech. O tak! Roksana obejmuje prowadzenie!
- O, no to dawaj!
- A więc…
- Nie zaczyna się zdania od „a więc”! - Klaudia i Artur pękali ze śmiechu, kiedy patrzyli na wytrąconego z równowagi Kubka. Ja jeszcze się powstrzymywałam. - Mów dalej…
- A więc - Słyszeliście?! On to zaakcentował specjalnie dla mnie, mówię wam! - to znaczy „Jestem Kuba”.
- Czy my już tego nie przerabialiśmy? Powtórzę ostatni raz: My. Wiemy. Jak. Się. Nazywasz. Przetłumacz w końcu to zdanie.
- Do cholery jasnej! Cały czas tłumaczę! „JE SUIS À KUBA” ZNACZY DOSŁOWNIE „JESTEM KUBA”! ILE RAZY MAM TO POWTARZAĆ?! - Ha! Punkt dla Roksany! Obecny wynik: 1:1.
- Jeden raz wystarczy, dziękuję. - Uśmiechnęłam się słodko.
- Dobra, wiecie zimno się robi - stwierdziła moja koleżanka po jakimś czasie - może pogadamy w środku?
- Zrobimy piżama party! Macie karty? - spytałam chłopaków. - Świetnie, pójdziemy do waszego pokoju - powiedziałam, kiedy pokiwali głowami.
- Tylko się nie grzebcie za bardzo, dziewuchy! - Dobiegł nas krzyk Artura.
***
Już po kilku dniach bohaterowie wyjazdu byli wytypowani. Roksana, Klaudia, Artur i Kuba. Nasza czwórka była najbardziej rozpoznawalną ze wszystkich uczestników. Zawsze trzymaliśmy się razem i to my odwalaliśmy największe głupoty. Nawet nie wiem kiedy zorientowałam się, że Artur mi się podoba. Wygląda na to, że ja mu też, skoro skończyliśmy jako główna para obozu.
Wyjazd był z jakimś biurem podróży, nawet nie pamiętam, jak się nazywało, ale podobały mi się ich zasady: mało zwiedzania, dużo samowolki. Mogliśmy całymi dniami łazić po mieście i robić, co nam się żywnie podobało. Nic więc dziwnego w tym, że ostatniego dnia wieczorem znaleźliśmy się z Arturem na szczycie wieży Eiffla.
***
- Piękny widok… - Rozmarzyłam się. - Mówiłam już, że kocham Francję?
- Tak. - Zaśmiał się chłopak.
- A Paryż?
- Też.
Prychnęłam.
- No super! Kończą mi się pomysły! - Założyłam ręce na piersi, jak mała dziewczynka. - O wiem! Kocham wakacje! O!
- Tego jeszcze faktycznie nie było.
- No widzisz? Ja umiem myśleć!
- Co? - Zrobił zaskoczoną minę. - Myśleć? Ty… myśleć? Trzeba napisać do prasy!
- No wiesz? - Uderzyłam go pięścią w ramię. - Tak własnej dziewczynie?!
- No właśnie… - Odchrząknął.- Widzisz… My chyba…
- Powinniśmy zerwać - dokończyłam za niego.
- Taa…
- Szkoda - stwierdziłam. - Było fajnie, nie?
Chyba go zaskoczyłam.
- Nieźle zareagowałaś…
- Ar, błagam cię…To, że zerwiemy, było tylko kwestią czasu… - Pokręciłam głową. - Co niby miałam ci robić awanturę na cały Paryż, popłakać się, dać ci z liścia? Jeśli tak, to przepraszam, ale nie mam zamiaru. To nie był prawdziwy związek, przyznaj…
- Tak, wiem, po prostu tego się nie spodziewałem. Cóż… Zapomniałem, że ty nie jesteś normalna.
Zaśmiałam się.
- No wiesz, co? Myślałam, że przez te dwa tygodnie czegoś się o mnie nauczyłeś.
***
Czy po tym płakałam? Nie. Czy cierpiałam? Nie. Czy było mi smutno? Trochę. Od początku nie brałam tego związku na poważnie.
Ale muszę coś przyznać - los jest kapryśny i… chyba mu się nudziło… Paryż - miasto miłości, wieża Eiffla - chyba najromantyczniejsze miejsce na świecie, wieczór - pora zakochanych, a my zrywamy. Co za ironia…
*Żarki - niewielka miejscowość na Wyżynie Karkowsko-Częstochowskiej, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Częstochową.
**Taka scena jak z „Titanica” xD
***Je t’aime Paris! franc. Kocham cię Paryżu! - wujek Google powiedział, że można tak powiedzieć, więc napisałam, jeśli któraś z was umie mówić po francusku i widzi tu błąd, proszę o powiedzenie.
****Chodzi tu o bloga: http://harrypotter-i-walka-o-przyjazn.blog.onet.pl/
***** Je suis à Kuba według wujaszka Googla znaczy Jestem Kuba, ale ja nie jestem pewna co do tego à, więc proszę kogoś, kto się zna o konsultację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz