Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

piątek, 25 maja 2012

M - Niezapomniane wakacje


I nagle los ci mówi głośno
Teraz ja ci uświadomię
Prosto w oczy ci się śmieje
Fenomen

               Gdybyście mieli narysować los, jak wyglądałby wasz obraz? Na moim byłaby kobieta. Siedziałaby na tronie i trzymała wypalonego do połowy papierosa w lewej ręce. Miałaby bordową suknię, która lałaby się jedwabnymi falami do podłogi. Długie kruczoczarne włosy okrywałyby jej ramiona. Patrzyłaby na mnie swoimi ciemnymi oczami, a krwistoczerwone usta uśmiechałyby się z ironią. U jej stóp leżałaby czarna pantera i łypała na mnie żółtymi ślepiami.
               Albo narysowałabym małe dziecko. Niewinnego bobasa, siedzącego wśród rozsypanych dookoła klocków. Znudzony czekałby na nową zabawkę, na jakąś rozrywkę. A tą rozrywką byłoby moje życie.
               A może byłabym to ja? Niewyżyta pisarka układająca swoją własną historię, nawet nie wiedząc, że gra w niej główną rolę.
***
               Te wakacje miały być wyjątkowe. Nie miałam, jak co roku, jechać do dziadków. Tym razem planowałam zupełnie co innego. Nie zrozumcie mnie źle - kocham babcię i dziadka, tak samo kocham Żarki*, ale przecież jestem nastolatką, hello! Potrzebuję jakiegoś zróżnicowania!
               Sama nie wiem, jak w końcu udało mi się namówić rodziców na ten wyjazd, ale pamiętam, że musiałam się nieźle natrudzić. Błagałam, składałam przeróżne obietnice, raz nawet groziłam, aż wreszcie się zgodzili - jechałam do Francji!
***
               Do Paryża mieliśmy polecieć samolotem. Mama długo nie wypuszczała mnie z objęć i pewnie ściskałaby mnie nadal, gdyby nie uratował mnie upragniony komunikat:
               - Pasażerowie lotu numer pięćdziesiąt trzy do Paryża proszeni są o udanie się do bramek kontrolnych.
               Szczęśliwym trafem udało mi się zająć miejsce przy oknie. Obok usiadła jakaś blondynka, która jednak nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Cóż, z wzajemnością.Cud, że w ogóle odnotowałam jej kolor włosów. Ale za to przede mną siedziało dwóch chłopaków. Należy dodać, że niczego sobie chłopaków. Sądząc z ich rozmowy znali się już od dłuższego czasu. Wcale ich nie podsłuchiwałam!
               Ostatnie osoby już zajęły miejsca, ale i tak musieliśmy czekać, aż pojawi się stewardessa. Stanęła na środku korytarza i zaczęła tłumaczyć, jak zapiąć pasy. Błagam! Co może być w tym trudnego?! Wyłączyłam się i patrzyłam przez okno na pas startowy. Świadomość odzyskałam dopiero wtedy, kiedy usłyszałam klikanie pasów. Wzięłam swój w ręce i już byłam zapięta. Mówiłam, że to łatwe?
               Wreszcie ruszyliśmy. Przez szybę obserwowałam coraz mniejszy krajobraz. Podziwiałam pola pod nami, kiedy usłyszałam cichutki pisk. Jakby jakaś mysz… Spojrzałam w lewo. Ręce blondynki lekko się trzęsły.
               - Boisz się? - spytałam. W odpowiedzi pokiwała głową. - Czego?
               - Mam lęk wysokości - jęknęła.
               - To czemu lecisz samolotem? Przecież można było jeszcze wybrać autobus…
               - Rodzice się uparli - wyjaśniła. - Powiedzieli, że muszę przezwyciężyć strach…
               - Spróbuj nie patrzeć przez okno - poleciłam. - Jestem Roksana. - Wyciągnęłam w jej stronę rękę.
               - Klaudia.
***
               Zostawiłam walizkę przy drzwiach i rzuciłam się na łóżko. Po chwili przez drzwi weszła moja współlokatorka.
               - Głupia… awaria... windy… - wydyszała.
               Podniosłam się do pozycji siedzącej i wzruszyłam ramionami. Teraz dopiero rozejrzałam się po pokoju.
               - Patrz! - Poderwałam się na równe nogi. - Mamy balkon!
               Nie czekałam na żadną odpowiedź, po prostu podbiegłam do drzwi i otworzyłam je z rozmachem. Oparłam się o barierkę i wzięłam głęboki oddech.
               - Aaa! - pisnęłam. - Klaudia! Chodź to zobacz! Szybko, no!
               - No przecież już idę. Co się tak… - Urwała, kiedy zobaczyła wieżę Eiffla migającą jak choinka na tle czarnego nieba. - O kurczę…
               - Wiesz, co właśnie sobie uświadomiłam?
               - Co?
               - Kocham Paryż! Aaa! - Oparłam się o barierkę i rozłożyłam ręce na boki.** - Je t'aime Paris!***
               - Kto się tak drze? - Na sąsiednim balkonie pojawił się ten sam chłopak, który siedział przede mną w samolocie. Artur. Wcale nie podsłuchiwałam!
               - Ja! - Zaśmiałam się. Usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł, a nogi położyłam na barierce. - Jak chcesz, to mogę się jeszcze trochę podrzeć. - Wyszczerzyłam się do niego. A po chwili znowu wybuchłam śmiechem.
               - Co ci? - Spojrzał na mnie, jakby zastanawiając się, czy zadzwonić do psychiatryka, czy już za późno.
               - Naćpałam się Francją! Tak w ogóle, to jestem Roksana, a to… eee… - Rozejrzałam się dookoła. - Klaudia, gdzie ty polazłaś?!
               - Weszłam do środka. - Z pokoju wychyliła się głowa blondynki. - Zimno mi było.
               - To bierz jakąś bluzę i chodź tu! Z sąsiadami się trzeba zapoznać!
               Po chwili dziewczyna była już na balkonie.
               - Tak więc to jest Klaudia - wskazałam ręką na koleżankę.
               - CześćMy name is Artur. - Uśmiechnął się.
               - Weź, nie szpanuj angielskim, bo ci nie wychodzi. - Zgasiłam go? I dobrze!
               - A umiesz lepiej?
               - Nie, ale nie udaję, że tak. - Wystawiłam w jego stronę język. - A ty co? Sam w pokoju mieszkasz? Coś nie wierzę. Wołaj no tu współlokatora! Jak integracja to integracja!
               - Jak sobie życzysz, milady. - Ukłonił mi się teatralnie i wszedł do swojego mieszkania. Po chwili wrócił z chłopakiem, z którym siedział w samolocie. - Drogie panie - zaczął - pozwólcie, że przedstawię wam młodzieńca z którym pokój dzielę - o to sir Jakub!
               - Czy ty się dobrze czujesz? - Kuba spojrzał krytycznie na Artura. - A za tego Jakuba to powinieneś w łeb dostać! Pamiętajcie - tu zwrócił się do nas - nigdy nie mówcie do mnie pełnym imieniem, bo tego gorzko pożałujecie! Po prostu Kuba… albo Kubek.
               - Jak? - zdziwiła się Klaudia. - A skąd to przezwisko?
               - Bo jego koleżanka przeczytała jakiegoś bloga i tam jakiś gość był, na którego wszyscy mówili Kubek**** i ona powiedziała, że to całkiem podobnie do Kuby brzmi - wyjaśnił za przyjaciela Artur.
               - I od tej pory wszyscy tak na mnie mówią - uzupełnił drugi chłopak.
               - Teraz zaszpanuj dziewczynom językoznawstwem, bo nie chciały się poderwać na mój angielski - rzucił Artur.
               - Je suis à Kuba.*****
               - Super… - Tym razem wygrał. - To teraz dawaj na polski, bo że po francusku to się domyśliłam.
               - Jestem Kuba.
               - Tyle to wiem, ale co powiedziałeś? - Podroczę się z nim, a co!
               - No, że jestem Kuba.
               - Ja Roksana, to Klaudia, a to Artur, jak już się wszyscy znamy, to przetłumaczysz to dla mnie?
               - Przecież cały czas tłumaczę…
               - A co? - Ciekawe ile wytrzyma…
               - Zdanie „Je suis à Kuba” na polski. - Najpierw musiał wziąć głębszy oddech. O tak! Roksana obejmuje prowadzenie!
               - O, no to dawaj!
               - A więc…
               - Nie zaczyna się zdania od „a więc”! - Klaudia i Artur pękali ze śmiechu, kiedy patrzyli na wytrąconego z równowagi Kubka. Ja jeszcze się powstrzymywałam. - Mów dalej…
               - A więc - Słyszeliście?! On to zaakcentował specjalnie dla mnie, mówię wam! - to znaczy „Jestem Kuba”.
               - Czy my już tego nie przerabialiśmy? Powtórzę ostatni raz: My. Wiemy. Jak. Się. Nazywasz. Przetłumacz w końcu to zdanie.
               - Do cholery jasnej! Cały czas tłumaczę! „JE SUIS À KUBA” ZNACZY DOSŁOWNIE „JESTEM KUBA”! ILE RAZY MAM TO POWTARZAĆ?! - Ha! Punkt dla Roksany! Obecny wynik: 1:1.
               - Jeden raz wystarczy, dziękuję. - Uśmiechnęłam się słodko.
               - Dobra, wiecie zimno się robi - stwierdziła moja koleżanka po jakimś czasie - może pogadamy w środku?
               - Zrobimy piżama party! Macie karty? - spytałam chłopaków. - Świetnie, pójdziemy do waszego pokoju - powiedziałam, kiedy pokiwali głowami.
               - Tylko się nie grzebcie za bardzo, dziewuchy! - Dobiegł nas krzyk Artura.
***
               Już po kilku dniach bohaterowie wyjazdu byli wytypowani. Roksana, Klaudia, Artur i Kuba. Nasza czwórka była najbardziej rozpoznawalną ze wszystkich uczestników. Zawsze trzymaliśmy się razem i to my odwalaliśmy największe głupoty. Nawet nie wiem kiedy zorientowałam się, że Artur mi się podoba. Wygląda na to, że ja mu też, skoro skończyliśmy jako główna para obozu.
               Wyjazd był z jakimś biurem podróży, nawet nie pamiętam, jak się nazywało, ale podobały mi się ich zasady: mało zwiedzania, dużo samowolki. Mogliśmy całymi dniami łazić po mieście i robić, co nam się żywnie podobało. Nic więc dziwnego w tym, że ostatniego dnia wieczorem znaleźliśmy się z Arturem na szczycie wieży Eiffla.
***
               - Piękny widok… - Rozmarzyłam się. - Mówiłam już, że kocham Francję?
               - Tak. - Zaśmiał się chłopak.
               - A Paryż?
               - Też.
               Prychnęłam.
               - No super! Kończą mi się pomysły! - Założyłam ręce na piersi, jak mała dziewczynka. - O wiem! Kocham wakacje! O!
               - Tego jeszcze faktycznie nie było.
               - No widzisz? Ja umiem myśleć!
               - Co? - Zrobił zaskoczoną minę. - Myśleć? Ty… myśleć? Trzeba napisać do prasy!
               - No wiesz? - Uderzyłam go pięścią w ramię. - Tak własnej dziewczynie?!
               - No właśnie… - Odchrząknął.- Widzisz… My chyba…
               - Powinniśmy zerwać - dokończyłam za niego.
               - Taa…
               - Szkoda - stwierdziłam. - Było fajnie, nie?
               Chyba go zaskoczyłam.
               - Nieźle zareagowałaś…
               - Ar, błagam cię…To, że zerwiemy, było tylko kwestią czasu… - Pokręciłam głową. - Co niby miałam ci robić awanturę na cały Paryż, popłakać się, dać ci z liścia? Jeśli tak, to przepraszam, ale nie mam zamiaru. To nie był prawdziwy związek, przyznaj…
               - Tak, wiem, po prostu tego się nie spodziewałem. Cóż… Zapomniałem, że ty nie jesteś normalna.
               Zaśmiałam się.
               - No wiesz, co? Myślałam, że przez te dwa tygodnie czegoś się o mnie nauczyłeś.
***
               Czy po tym płakałam? Nie. Czy cierpiałam? Nie. Czy było mi smutno? Trochę. Od początku nie brałam tego związku na poważnie.
               Ale muszę coś przyznać - los jest kapryśny i… chyba mu się nudziło… Paryż - miasto miłości, wieża Eiffla - chyba najromantyczniejsze miejsce na świecie, wieczór - pora zakochanych, a my zrywamy. Co za ironia…

*Żarki - niewielka miejscowość na Wyżynie Karkowsko-Częstochowskiej, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Częstochową.
**Taka scena jak z „Titanica” xD
***Je t’aime Paris! franc. Kocham cię Paryżu! - wujek Google powiedział, że można tak powiedzieć, więc napisałam, jeśli któraś z was umie mówić po francusku i widzi tu błąd, proszę o powiedzenie.
***** Je suis à Kuba według wujaszka Googla znaczy Jestem Kuba, ale ja nie jestem pewna co do tego à, więc proszę kogoś, kto się zna o konsultację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz