Cel życia jest poza życiem.
Filimin Zejcow
Mały chłopczyk siedział pod choinką i właśnie rozpakowywał kolejny prezent. Po zdjęciu papieru jego oczy rozszerzyły się do rozmiaru spodków. Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy, a po chwili śmigał po całym domu na miniaturowej miotełce.
***
W okno pukała sowa. Wpuścił ptaka do pokoju. Ten tylko rzucił list na szafkę nocną i wyleciał. Otworzył kopertę, a z niej coś wypadło. Przyjrzał się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Uszczypnął się. To było naprawdę. Został kapitanem drużyny!
***
- Słuchajcie,gramy mecz z Gryfonami - w odpowiedzi usłyszał głuchy jęk. - No co jest? Damy radę! Może mają dobrych zawodników, ale nie tylko oni! Jesteśmy drużyną, czy nie? No dalej! - Wyciągnął swoją rękę. Po chwili pozostali członkowie położyli swoje dłonie na jego.
- Trzy, cztery…HUFFLEPUFF!
***
- Mów, synu. Jak to dokładnie było?
- Pisałem ci w liście. Spadł z miotły, to był wypadek…
Ojciec jakby go nie usłyszał.
- Ced, będziesz miał co opowiadać swoim wnukom. Pokonałeś samego Harry’ego Pottera!
***
- Synu, jedziemy na finał mistrzostw świata!
- Co?!
Nie mógł uwierzyć we własne szczęście… Będzie mógł to zobaczyć, naprawdę to zobaczy… Już nie mógł się doczekać…
***
Wstrzymał oddech…Krum był niesamowity, jeszcze nigdy nie widział zwodu Wrońskiego na żywo… Po skończeniu Hogwartu będzie ostro ćwiczył, dostanie się do drużyny, może nawet kiedyś pokona Kruma…
***
- Reprezentantem Hogwartu jest Cedrik Diggory!
Z szerokim uśmiechem na twarzy, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, wszedł do komnaty za stołem nauczycielskim.
***
W jego ręce spoczywała figurka szwedzkiego smoka krótkopyskiego. Na jego szyi wisiała jedynka. Miał wyjść pierwszy…
***
Wynurzył się z jeziora i podpłynął do brzegu. Nie było jeszcze żadnego zawodnika, był pierwszy…
***
- Na trzy, dobra? Jeden… dwa… trzy…
Złapał za uchwyt. Poczuł szarpnięcie w pępku. Po chwili upadł na ziemię i rozejrzał się. Coś było nie tak… To był jakiś cmentarz…
(…)
- Zabij niepotrzebnego.
- Avada kedavra!
Zielone światło.
***
Stał na cmentarzu, w tym samym miejscu, co przed chwilą. Ale przecież dostał Avadą… Nie powinno go tu być… Co on tu robił? Zaczął się rozglądać. Na ziemi zobaczył… siebie… Leżał tam z rozpostartymi ramionami, ale… przecież on stał tutaj… Spojrzał na swoje ręce, były pół przezroczyste… Czyli… był duchem. Powoli dochodziła do niego prawda. Umarł… Nie żyje… Już nigdy nie zagra w quidditcha, nie zostanie kapitanem drużyny… A jego ciało?Nikt nie wie, gdzie oni są, nie będzie miał pogrzebu… Może właśnie dlatego został na ziemi? Duchy zostają, kiedy mają nie dokończoną sprawę. On musiał zorganizować sobie pogrzeb…
Nie był tu sam... Coś się działo… Jeszcze raz się rozejrzał. Zobaczył Harry’ego, stojącego w środku koła wytworzonego z postaci w czarnych płaszczach a przed nim stał… On. Voldemort. Dziwne, teraz nie bał się tego imienia. Coś mówił. Podszedł bliżej i zaczął się przysłuchiwać.
- Pokłoń się śmierci, Harry…
Śmierciożercy wybuchli śmiechem.
Teraz dopiero miał okazję przekonać się, dlaczego wszyscy bali się tego czarnoksiężnika. Wciągu kilku minut rzucił na Harry’ego Cruciatusa i Imperiusa bez mrugnięcia okiem, jakby to były zwykłe zaklęcia rozbrajające…
Nagle obaj naraz krzyknęli formułki zaklęć:
- Expelliarmus!
- Avada kedavra!
Strumienie świateł z różdżek zetknęły się, promień stał się złoty. Harry i Voldemort poszybowali w górę. Szybko pobiegł za nimi, to samo uczynili śmierciożercy. Po chwili promień rozszczepił się i stworzył klatkę wokół dwójki walczących. Coś się musiało stać, nie widział z tej odległości co, bo twarz Voldemorta wykrzywiła się w strachu.
Nagle poczuł jakby coś go rozszczepiło. Jakaś część jego nagle znalazła się w złotej klatce. Mógł zobaczyć z bliska Harry’ego i Voldemorta i… oni go chyba też widzieli. Harry musiał wygrać, a on mógł mu pomóc, dać jakąś wskazówkę… Zdobył się tylko na:
- Trzymaj mocno, Harry.
Z różdżki Voldemorta wychodziły kolejne zjawy. Kiedy wyszła jakaś młoda kobieta, Harry dygotał jeszcze bardziej. Powiedziała słowa, które niemało zdziwiły Cedrika:
- Twój ojciec zaraz tu będzie - to musiała być jego matka! Mógł się tego domyślić. - Chce cię zobaczyć. Uda ci się, Harry… trzymaj… nie puszczaj…
Pojawiła się kolejna zjawa. To bez wątpienia był ojciec Harry’ego. Podobieństwo było widać na pierwszy rzut oka.
- Kiedy przerwie się połączenie, pozostaniemy jeszcze tylko przez kilka chwil, ale damy ci czas na dotarcie do świstoklika. Powrócisz nim do Hogwartu… Rozumiesz, Harry?
Powrócisz nim do Hogwartu… Powrócisz do Hogwartu… Powrócisz… W jego głowie rodził się pomysł… Ale czy mógł prosić go o taką przysługę?
- Tak - usłyszał młodego Pottera. Teraz albo nigdy…
- Harry, zabierz ze sobą moje ciało, dobrze? Zabierz moje ciało, oddaj je moim rodzicom…
- Zrobię to. - Odetchnął z ulgą.
- Zrób to teraz - powiedział jego ojciec. - Bądź gotów do biegu… zrób to teraz…
- TERAZ! - krzyk Harry’ego. Przerwał nić i rzucił się do pucharu. Cedrik razem z innymi zjawami otoczył Voldemorta. Nie mogli pozwolić, żeby dopadł Harry’ego. To nie potrwało długo, wkrótce znów był tylko jeden on. Zobaczył jak Potter ucieka przed zaklęciami. Był już blisko. Chciał mu pomóc, chciał pomóc, ale jak? Harry dobiegł do jego ciała, nagle on sam znalazł się przy nim. Wszystko jakby działo się w zwolnionym tempie… Harry nie sięgał pucharu. Krzyknął: Accio! I zniknął… Po chwili Cedrika otoczyła biel…
***
Biało, biało,wszędzie biało… Ale to nie była taka biel jak w skrzydle szpitalnym, ona była… przyjemniejsza, nie tak rażąca oczy. Poczuł wszechogarniający spokój. Już nie myślał o tym, że nie żyje. Zastanawiał się tylko, gdzie tu trzymają miotły i czy mają boisko do quidditcha…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz