Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

piątek, 12 grudnia 2014

M - Strych

Niczego z góry nie zakładam, więc mój świat jest wciąż pełen magii i wszystko może się w nim zdarzyć.
Amy Tan

                Drobinki kurzu tańczyły w złotych promieniach wpadających przez okno. Siedziałam na podłodze, oparta o ścianę, przyglądając się ich chaotycznym ruchom i wdychając delikatną woń starości charakterystyczną dla strychu. Powiodłam wzrokiem za jednym z większych pyłków, który leniwie przepływał obok starych mebli, licznych skrzyń i półek zastawionych różnymi bibelotami. Zwróciłam uwagę na jedno ze stojących tam pudeł i uśmiechnęłam się pod nosem. Już dawno nie myślałam o jego zawartości, może czas odświeżyć pamięć…?
                Podniosłam się dość niechętnie z miejsca i sięgnęłam ręką po stojący na regale karton, który postawiłam na starej drewnianej toaletce. Usiadłam na przysuniętym przez siebie stołku i zdjęłam wieko, ukazując zapomniane wnętrze. Znowu się uśmiechnęłam, widząc znajome okładki i biorąc pierwszy z zeszytów w dłoń. Przekartkowałam go powoli, delikatnie gładząc palcami strony i wspominając spisane historie. Na niektórych zatrzymywałam się i zaczynałam czytać, czując ogarniającą mnie melancholię.
                Dawno nie pisałam… stwierdziłam, odchylając głowę w tył i pozwalając letniej bryzie, która wpadła przez otwarte okno, owiać moją twarz. Przymknęłam oczy i pozwoliłam pamięci odkopywać inne opowiadania, i te zapisane w pozostałych zeszytach, i te siedzące tylko w mojej głowie. Myślałam o tych, które pozostawiały wiele do życzenia, jak i o tych, które nadal mi się podobały, o błędach i perełkach, z których byłam dumna. Na nowo przeżywałam siedzenie na parapecie w nocy i pisanie przy mdłym świetle latarni oraz bujanie się w hamaku zawieszonym między dwoma sosnami na campingu.
                Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy przestałam być pisarką. Nadal się za nią uważałam, a fakt, że nie stworzyłam nic nowego od kilku lat, traktowałam jak zwykłą blokadę twórczą, czekając aż przejdzie. Ciągle nie było czasu, pomysłów czy chęci, bardziej skupiałam się na szkole albo chłonięciu historii bardziej niż na ich tworzeniu.
                Żadnego z ostatnio zaczynanych przeze mnie tekstów nie udało mi się skończyć. Co się stało? Kiedyś pisanie było łatwe, przyjemne — siadałam i wstawałam dopiero, gdy postawiłam ostatnią kropkę. Gdy teraz wspominałam swoje niedawne próby tworzenia, myślałam o krzywieniu się, gdy fabuła nie dawała się opisać i nie chciała iść dalej, o ciągłych poprawkach i wracaniu do początku. Może za bardzo się staram…?
                Westchnęłam i znów spojrzałam na pyłki kurzu tańczące w słońcu jak jakieś małe wróżki i machinalnie zaczęłam układać w głowie słowa. Kiedy przypadkowo powstał zarys pierwszego akapitu, spojrzałam na leżący na moich kolanach zeszyt. W kieszeni miałam długopis, który zapomniałam schować do piórnika, wychodząc ze szkoły.

                Uśmiechnęłam się do siebie, otworzyłam notatnik na pustej stronie i zaczęłam pisać.

~*~
Ostatnio jakoś czuję coraz mniejszą potrzebę wyjaśniania czy komentowania jakichś spraw pod moimi tekstami (bo w sumie ostatnio tych tekstów nie ma). A może to tylko w tym przypadku? Bo myślę, że akurat ta miniaturka mówi sama za siebie.
Co najwyżej niejasny może być dobór cytatu, ale, szczerze, nie chce mi się tego tłumaczyć, kto zrozumie, ten zrozumie, niech każdy odbierze to na swój sposób.

sobota, 11 października 2014

D - Empata

                Najpierw poczuł pustkę. Dziwny ciężar opadający na serce, kompletną rezygnację połączoną z jakimś osobliwym rodzajem rozpaczy. Takim, który chwyta za gardło, tworzy poczucie łez zbierających się gdzieś w głębi oczu, ale mimo wszystko przytłumionym, niezdolnym do opanowania człowieka bez reszty. Jak prolog do znanego już dramatu, mętne wspomnienie dawnych smutków.
                Później usłyszał głos, w kółko to samo zdanie.
                Nie byłam gotowa… Nie byłam gotowa… Nie byłam…
                Na początku brzmiało jak szept, nienarzucający się, w sumie nie do końca jeszcze świadomy swojego znaczenia. Później zaczęło nabierać emocji — najpierw niedowierzanie, zdezorientowanie, przez melancholię, by skończyć jako głośny, pełen wyrzutu szloch.
                Nie byłam gotowa!
                Dobra, wystarczy. Wszedł do sąsiedniego pokoju, gdzie zastał dziewczynę skuloną na łóżku z pustym wzrokiem wbitym w ścianę. Niedaleko krawędzi mebla, tak, że nastolatka była zwrócona do niej plecami, leżała książka.

                — Było jeszcze tyle stron… — mruknęła w przestrzeń. — Skończyła się pięćdziesiąt stron wcześniej… A następnego tomu jeszcze nie wydali…

~*~
Tak, cóż, wczoraj skończyłam Dom Hadesa. Szczerze, nie wiem, jak wielki jest mój fart, że Krew Olimpu wychodzi już za niecałe dwa tygodnie. Nie wyobrażam sobie, żebym musiała czekać kilka miesięcy.
A co do samego drabble'a...
Ma 150 słów, więc to raczej 1,5 drabble, ale nic tam.
W każdym razie delikatnie to chyba zahacza o fantastykę, bo o ile empaci istnieją, to raczej nie czują aż tak dokładnie, a tym bardziej nie czytają myśli. Ja przyjęłam, że narrator ma za sobą trochę ćwiczeń, dzięki którym odbiera aż takie bodźce. Whateva, tak naprawdę to nie ma większego znaczenia.

poniedziałek, 24 lutego 2014

M - Bóg kłamstw.

"Trzeba kłamać, by robić to,
na co na co ma się ochotę."
~Barbara Rosiek


Stoję na krawędzi.
                Jeden krok, dwadzieścia pięter i strach. Dokładnie tyle dzieli mnie od betonu, którym wyłożono ziemię poniżej. Wiatr kołtuni moje włosy, jakby igrał z moim napiętym do granic karkiem. Mięśnie niczym struny skrzypka, oddech próbujący nadążyć za tętnem. Adrenalina rozchodzi się po mnie niczym narkotyk, ale nie jest to sygnał walki. To zwykła próba ucieczki.
Tchórz.
                Nie, to nie prawda. Potrafię to udowodnić. Potrafię.
Patrzę w dół.
I nagle od ziemi dzieli mnie tylko dwanaście pięter i strach.
To nie odwaga. To głupota. Za dwanaście pięter nie będzie już strachu. Będzie zgrzyt kości o kamień, będzie trzask łamanej czaszki. Będzie krew. I będzie śmierć.
                Nie, to nie prawda. Potrafię to udowodnić.
Lecę pionowo w dół, przybliżając się do gruntu. Ile mi zostało? Dziewięć pięter? Osiem? Koniec strachu. Tylko ciekawość. Zainteresowania, co stanie się te kilkanaście metrów niżej. Czy się uda? Czy może przeforsowałem?
   Wiatr ocierał się o mnie, odrzucał włosy w tył, wyciskał łzy. Do czego jestem zdolny? Jak daleko mogę się posunąć?
Nigdy nie przestaniesz sprawdzać? To koniec. Rozbijesz się. Tam jest grunt, tam czeka twój kres.
                Nie, to nie prawda. Potrafię to udowodnić.
 W jaki sposób? Z zaświatów? Nie możesz zakwestionować grawitacji.
                Nie, to nie prawda. Założysz się?
Nie ma sposobu na potwierdzenie twardości ziemi. Nie istnieje żaden dokument, żaden certyfikat świadczący o rzeczywistym zbiciu masy. Nie oficjalnie. Nie stoi tam nikt, kto mógłby potwierdzić jej istnienie. A  co za tym idzie, równie dobrze może ona być kłamstwem.
A kłamstwo pozostaje prawdą tak długo, jak ktoś w nie wierzy.
Nie mam nikogo, kto mógłby uwierzyć, że tam na dole zginę. Ja za to wierzę, że będzie odwrotnie. Jeden do zera.
 Nieprawda. Nie możesz negować twardości ziemi. Nie wierzysz w to. Ja w to nie wierzę.
                Więc nie wierz w ziemię, wierz we mnie.
Nie mogę. Jesteś kłamcą. Jak mam w ciebie wierzyć?
                Dobrze. Więc po prostu mi zaufaj.
                Dwa piętra. Zwalczając opór powietrza, wyciągnąłem przed siebie rękę z wystawionymi dwoma palcami. To wszystko kłamstwo, nie prawda. Zamknąłem oczy. A kłamstwo nie może zabić w tak fizyczny sposób. To niemożliwe. Wiem, że nie. Wiem też, że wcale się nie rozbiję.  Dlatego nadal mam zamknięte oczy. I uśmiech na ustach.
Nie uwierzysz.
                Chcesz się założyć?
Przeżyłeś.
                No widzisz. Jednak uwierzyłem. Zadziałało. Znowu.
Tak, tak, niesamowite. Ale kim ty jesteś, by kwestionować materię? Kim ty jesteś, by decydować o prawdzie?

                Jestem bogiem kłamstw. I właśnie ci pokazałem, że potrafię to udowodnić. 

_______________________________________________________________
   Wyjątkowo, brak komentarzy z mojej strony. Po prostu czytajcie, komentujcie, jeśli możecie. Przepraszam, że krótko, ale niektórych rzeczy nie należy niepotrzebnie rozciągać.

piątek, 21 lutego 2014

M - Głosy

Zrób to.
Głos zabrzmiał i odbił się echem od ścian niczym piłka tenisowa.

Zrób!
Do poprzedniego dołączył kolejny — niski baryton.

No śmiało…
Następny był delikatny, cichy, ale jakże kuszący…

DALEJ, ZAKOŃCZ TO.
Donośny, nieznoszący sprzeciwu.

zrób to, zrób, zrób, zrób!
Piskliwy i podniecony.

Zrrrób to!
Szorstki, warczący, ciężki do zrozumienia.

                Sześć głosów przekrzykiwało się, kłóciło, każdy starał się do niej dotrzeć, ale w ostateczności tworzyły tylko kakofonię dźwięków rozsadzającą jej czaszkę od środka. Wszystko zaczęło się tak nagle, bez żadnych znaków, ostrzeżeń, kompletnie się tego nie spodziewała. Padła przytłoczona na podłogę i skulona załapała się za głowę w rozpaczliwej próbie uciszenia hałasu. Zacisnęła oczy, a po chwili poczuła łzy pod powiekami. Słone krople wkrótce odnalazły swoją drogę wzdłuż jej policzków aż na dywan.

Starczy.
Ten był tak zimny, tak lodowaty, że przeszły ją ciarki.

                Po tym jednym słowie wszystko ucichło. Delikatnie otworzyła oczy, a jej wzrok padł na szafkę nocną, na której stały pudełeczka z lekarstwami. Powoli oderwała drżące ręce od głowy i podpierając się na jednej, drugą sięgnęła w tamtą stronę. Czuła, że nie dałaby rady wstać. Kiedy już prawie dotykała opuszkami palców jednej z buteleczek, poczuła, jakby ktoś szarpnął ją za dłoń. Nie miała jednak okazji zwrócić na to szczególnej uwagi, bo w tym samym momencie ramię, na którym się podpierała, już wcześniej roztrzęsione, załamało się pod jej ciężarem, sprawiając, że upadła z powrotem na podłogę.

Nie, nie, nie… Będziesz nam potrzebna.
A teraz… Zrób to.

                Tym razem nawet nie śmiała oponować.
***
                W pokoju rozległa się melodia Heat of the Moment. Ciemnowłosy chłopak spojrzał na wyświetlacz, po czym z uśmiechem zatrzymał oglądany film i odebrał połączenie.
                — Cześć, co tam? — zaczął wesoło, ale mina szybko mu zrzedła, kiedy po drugiej stronie usłyszał roztrzęsiony głos:
                — To ty? Proszę, pomóż mi…
                — Co się stało? — spytał zaniepokojony.
                — Ja… Nie… Przyjdź tu szybko, proszę… — Chciał jeszcze o coś zapytać, ale słyszał już tylko urywany sygnał.
                — Cholera! — zerwał się z miejsca i niewiele myśląc, pobiegł do jej mieszkania.
***
                Z rozmachem otworzył drzwi i jeszcze nie wchodząc do środka, zaczął:
                — Przyszedłem tak szybko, jak… — urwał, widząc rozciągającą się przed nim scenę.
                Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, była krew dekorująca pomieszczenie niczym jakaś makabryczna tapeta. Dopiero potem zauważył ciała rozrzucone po całym pokoju. Kolejną chwilę zajęło mu zrozumienie, że wszystkich ich zna. Pod oknem leżał jej psychiatra, zaraz obok rodzice. Przy łóżku rozłożona była jej najlepsza przyjaciółka.
                Dokładnie pośrodku tej makabry siedziała ona — zapłakana z rękoma skąpanymi w czerwonej posoce. Obok niej leżał nóż.
                — O Boże… — szepnął.
                Zachichotała nerwowo i rzuciła, jakby starając się obrócić wszystko w żart:
                — Nie ten adres… — pod koniec wypowiedzi głos jej się załamał i zalała się kolejną falą łez.
                — Co tu się stało? — Nie miał odwagi do niej podejść, tym bardziej, że musiałby minąć wielką kałużę krwi i ciało jej brata.
                — Ja… — zaczęła tak cicho, że ledwo było ją słychać. — Ja nie chciałam… To oni… mnie zmusili… Kazali mi… ON mi kazał — zakończyła z szeroko otwartymi oczami przerażonymi jak u spłoszonego zwierzęcia.
                Jęknął w duchu.
                — Przecież brałaś lekarstwa, wypisali cię, mówiłaś, że już wszystko w porządku…
                — Bo było! — zawołała łamiącym się głosem. — Ale dzisiaj rano… — złapała się za głowę i rozpaczliwie nią pokręciła, nie zwracając uwagi na to, że brudzi sobie włosy krwią.
                Nie wiedział, co powiedzieć; szok powoli mijał, coraz bardziej miał ochotę uciec stąd jak najdalej, gdziekolwiek, byle nie patrzeć na tę scenę, nadal był jednak zbyt spetryfikowany, by się ruszyć. Tymczasem ona podniosła się, wzięła nóż do ręki i z przerażeniem wypisanym na twarzy zaczęła się do niego zbliżać.
                — Ja nie chcę — załkała, ale nie zatrzymała się, wciąż parła naprzód na roztrzęsionych nogach, które chyba tylko jakimś cudem utrzymywały w pozycji pionowej.
                „Nie rób tego!” — chciał powiedzieć, ale przerażenie ścisnęło mu gardło. Kiedy minęła ciało brata, zobaczył podcięte żyły na obu jej przedramionach. Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że krew dookoła nie należała tylko do ofiar dziewczyny.
                W tym momencie usłyszał śmiech tak zimny, że miał wrażenie, że zamienia się sopel lodu. Nie chciał wierzyć, że dochodzi on z jej gardła.
                — Ona jest nasza…
~*~
Dobra, przestraszyłam sama siebie. To mój pierwszy tego typu tekst i nie zamierzam szybko powtarzać tego doświadczenia.
Całą winę zwalam na piosenkę Florence and the Machine - Seven Devils. Tekst inspirowany właśnie nią i osobiście myślę, że zapoznanie się z tym utworem rzuci trochę dodatkowego światła na tę miniaturkę.
Ja pierdolę, co za schiza...

piątek, 14 lutego 2014

D - Uświadomienie

                Zaczęło się niewinnie — od oglądania się za kobietami na ulicach. To jeszcze wcale nie musiało nic znaczyć — coś przykuło uwagę, była specyficznie ubrana, miała ciekawą torebkę… Potem jednak pojawiały się kolejne symptomy. Przełomem było chyba zapatrzenie się w biust koleżanki. I myśli. Niekoniecznie brudne, chociaż te też. Ale też bardziej romantyczne — wspólne mieszkanie, śniadania do łóżka, róże i inne sprawy powszechnie uważane za domenę zakochanych. Nie dotyczyły nikogo konkretnego, po prostu kobiet ogółem. Czy stały związek z kobietą był w ogóle możliwy?
                Z początku była nadzieja, że może nie jest to całkowicie nieodwołalne, że może zwyczajnie jest bi, ale po jakimś czasie i to zniknęło. Faceci byli tylko kolegami, przyjaciółmi, nikim więcej. To, co mieli w spodniach, nie było ani trochę tak podniecające jak to, co skrywały bluzki koleżanek.

                W zasadzie to nawet pogodził się z faktem, że był hetero.
~*~
Wow, od ostatniego posta minął ledwie tydzień, a ja już dodaję kolejny - jestem z siebie dumna! ^.^

piątek, 7 lutego 2014

[D]rabble - "Nie daj mi odejść"

Zatrzymaj mnie, nie daj mi odejść
Zapomnę cię — nie będzie już nic […]
Jutro już nikt, a dziś jeszcze my
IRA — Nie daj mi odejść

                Miłość — dzielone ze sobą chwile radości i smutku, wzajemne uczucie docenienia i spełnienia. Jej delikatne ręce — raz zimne, raz ciepłe, czasem spocone. (Zawsze kiedy zdawała sobie sprawę z tego ostatniego, szybko wycierała dłonie o spodnie.) Choć od samego początku wiedzieli, że to kiedyś się skończy, byli razem szczęśliwi. Żyli chwilą, starali się nie myśleć o przyszłości. Ale po jakimś czasie zaczęła spoglądać na niego ze smutkiem. Szybko starał się odciągać ją od czarnych myśli, ale nie mógł powstrzymać nieuniknionego — powoli zbliżali się do końca. Żadne z nich tego nie chciało, ale on nie mógł nic zrobić, a ona nie miała wyboru…

                Ostatnie słowo. Pożegnanie. Pogładziła go delikatnie na zakończenie, po czym westchnęła i odłożyła go na półkę obok innych książek.

~*~
Oj, dawno tu nie pisałam, ale mam nadzieję, że się jakoś za bardzo nikt nie stęsknił? ;>
Praktycznie jest to moje pierwsze drabble i jestem dumna, bo bez żadnej koniecznej korekty wyszło mi równo 120 słów (bez cytatu) ^.^
Chyba nie muszę mówić, co zainspirowało mnie do napisania tego tekstu, prawda? xD Warto jednak wspomnieć, że oprócz piosenki do powstania tego tworu przyczynił się Kłamca Jakuba Ćwieka, który trzyma mnie tak mocno, że dzień po skończeniu serii na nowo zaczęłam czytać pierwszą część. No cóż powiedzieć... Ups...? xD