Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

niedziela, 22 września 2013

M: Stara przyjaciółka.

   Alice siedziała na swoim łóżku, patrząc w pustkę bez żadnego konkretnego celu. Czuła się dziwnie pusta w środku, równie dobrze cały świat mógł w ogóle nie istnieć, a ona pewnie nawet nie zwróciłaby na to uwagi. Musiała przyznać, przynajmniej przed samą sobą, że dokuczała jej samotność. Ostatnie miesiące nie były dla niej łatwe, pełne wrażenia, że wszyscy się od niej odwrócili, spędzone w odosobnieniu. Wcześniej zawsze był przy niej ktoś, na kogo mogła liczyć i myśl o braku tego wsparcia nawet nie przechodziła jej przez głowę. A potem nagle… Tak naprawdę do tej pory nie wiedziała, co dokładnie się stało, jedyne, z czego zdawała sobie sprawę to ta okropna samotność.
 — Zostawić cię samą na pięć minut i już popadasz w czarną rozpacz.
 Obcasy wysokich kozaków stuknęły o podłogę przerywając zastygłą w pomieszczeniu ciszę. Wysoka dziewczyna przeszła wolnym krokiem przez pokój, taksując wszystko krytycznym spojrzeniem piwnych oczu.
 — Z tego co pamiętam, gust też miałaś lepszy — skrzywiła pogardliwie wąskie usta przybyszka. Rozejrzała się po raz kolejny, utrzymując nieregularne brwi ściągnięte nad zadartym nosem. Jasne światło wyostrzyło i tak już wyraziste rysy jej twarzy, nadając tym samym ostrości żyletki kościom policzkowym dziewczyny. Czarne, związane ciasno włosy przeleciały przez jej ramię, gdy w końcu odwróciła się, by spojrzeć na Alice.
 Siedząca na łóżku dziewczyna była zasadniczo drobna. Delikatną twarz otaczał wianek rozczochranych, jasnych włosów odcieniem pasujących do herbatnikowych tęczówek. Nieduży, okrągły nos zdradzał skłonności do częstego marszczenia nad ładnymi, pełnymi ustami. Stanowiła przeciwieństwo przybyłej przed chwilą postaci. Różnice nie opierały się jednak jedynie na wyglądzie. Owszem, efekt wizualny pogłębiał wrażenie, iż nie mają ze sobą nic wspólnego, lecz prawdziwą przepaść stanowił styl bycia. O ile Alice kuliła się lekko z podciągniętymi pod brodę nogami i wypełnionymi pustką oczyma, o tyle czarnowłosa emanowała swoistą pewnością siebie. Posiadała sprężysty, energiczny krok i stanowcze spojrzenie, zdające się rzucać wyzwanie całemu światu.
 Nie było mowy o jakimkolwiek związku między dwoma dziewczynami, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Mimo to, wyższa z nich bezceremonialnie rozciągnęła się na łóżku obok, jakby była to najnormalniejsza kolej rzeczy na świecie.
 — Nie powiedziałabym, że było to pięć minut — burknęła ponuro blondynka, ale dało się zauważyć, że rozluźniła nieco postawę, a jej rysy twarzy się wygładziły.
 — Szczegóły. — Czarnowłosa machnęła lekceważąco ręką, wykładając nogi na zagłówek posłania. Westchnęła z lubością i kątem oka spojrzała na rozmówczynię. — No dobra, to co teraz?
 Alice zmarszczyła brwi i spojrzała na dziewczynę pytająco.
 — Co masz na myśli? — spytała.
 — Jak to co? — Piwnooka uśmiechnęła się i spojrzała na blondynkę, jakby licząc, że ta zaraz przyzna się do jakiegoś żartu. Mina dziewczyny pozostała jednak poważna i wyczekująca. Towarzyszka Alice przesunęła ręką po twarzy, prychając z irytacją. — Chyba mi nie powiesz, że tu zostajesz? — Właścicielka kozaków usiadła gwałtownie, obserwując rozmówczynię. — Hej, wróciłam, możesz już zrobić krok — rzuciła, uśmiechając się niewyraźnie. — No dawaj, przecież obie wiemy, że pora nadrobić zaległości. A te masz spore.
 Jasnowłosa przygryzła wargę i jakby skuliła się w sobie.
 — Ja… — zaczęła tak cicho, że ledwo było ją słychać. — Ja, nie, ja nie mogę… Nie chcę — szepnęła, nie patrząc na towarzyszkę. — Cat, ja z tym skończyłam… — Podniosła niepewnie wzrok.
 — O nie — czarnowłosa jęknęła i zrzuciła nogi na podłogę. Przesunęła ręką po włosach zirytowanym gestem. — Słuchaj, już o tym rozmawiałyśmy. Pamiętasz? Wiele razy „kończyłaś”. Naprawdę, gratuluję rezultatów — prychnęła. Oczy drugiej dziewczyny pełne jednak były wątpliwości, nerwowo przebierała palcami. Spojrzenie Cat złagodniało. Pochyliła się, opierając łokcie na kolanach. — Al, którą z nas próbujesz okłamać? Ja wiem, co tak naprawdę myślisz. Wiem, dlaczego próbowałaś z tym skończyć. Wiem, jak się boisz. Wiem, czemu nie powinnaś… Ja po porostu wiem, że możesz. A przede wszystkim wiem, że chcesz.
 Blondynka mocniej zacisnęła ręce wokół kolan i pokręciła delikatnie głową, jednak gest ten wydawał się być skierowany bardziej do niej samej, niż jej towarzyski. Milczała dłuższą chwilę, a Cat nic nie mówiła, wiedząc, że tego właśnie potrzebuje. Po chwili Alice się odezwała:
 — Wszyscy się ode mnie odwrócili… — Wzrok miała wbity w podłogę. — Nawet ty odeszłaś — szepnęła, po czym zwróciła się w stronę przyjaciółki i spojrzała na nią przeszywającymi oczami pełnymi smutku. — Jak mogę tego chcieć…?
 — Jak mogłabyś tego nie chcieć? — Czarnowłosa poderwała się niespodziewanie i złapała Alice za ramiona, zrównując jej oczy ze swoimi. Tęczówki pełne obaw zwarły się z tymi pełnymi zawziętości. — To nie była twoja wina. To oni zawiedli, to oni cię zostawili. To był ich błąd. Zostawili cię, gdy ich potrzebowałaś, byli ślepi, nie chcieli widzieć. — Cate mówiła cicho, prawie szeptem, wyrzucają słowa coraz szybciej. Jej oczy gorzały. — Ale ja byłam. Ja nigdy cię nie zostawiłam, Al. Zawsze gdzieś byłam, dobrze o tym wiesz. Potrzebujesz mnie. Ja potrzebuję ciebie. Ale bez tego… — przerwała, wciąż usilnie wpatrując się w rozmówczynię. — Ja jestem tego częścią, Al. Odrzucając to, odrzucasz mnie. Ja nie odeszłam. Odepchnęłaś mnie. — Przez twarz Cat przebiegł grymas bólu i zawodu. — Ale ja wybaczam. Wybaczyłam ci już dawno, Al, już bardzo, bardzo dawno. Chociaż to boli wiesz? Za każdym razem, gdy kończysz, odpychasz mnie. Ale ja wciąż jestem, rozumiesz? Ja zawsze będę. Więc po prostu zrozum. Zrozum, że cię potrzebuję, że ty potrzebujesz mnie. Jestem jedynym, co masz. Dlaczego zatem tak bardzo się upierasz? Dlaczego chcesz być samotna, Al? Tak nie musi być, dobrze o tym wiesz…
 Blondynka wwiercała wzrok w oczy rozmówczyni, jakby chciała przejrzeć ją na wylot, upewnić się, że to, co mówi, jest prawdą. Jakby szukała zapewnienia, że nadal może na kogoś liczyć.
 — Nie zadręczaj się. Każdy zasługuje w życiu na szczęście, dlaczego nie ty? Dlaczego inni mogą ranić i być ślepi, dlaczego oni mogą być szczęśliwi? Co stoi ci na przeszkodzie? Co jest granicą, ścianą, która odgradza cię od spokoju? — Cat uparcie wytrzymywała spojrzenie dziewczyny, mówiąc z coraz większym przejęciem. — To ty, Al. Jesteś swoją jedyną przeszkodą, jedynym ograniczeniem. Daj sobie szansę, Alice. Szansę na spełnienie…
 — DOŚĆ! DOSYĆ, PRZESTAŃ! — wrzasnęła dziewczyna, chwytając się za głowę. — Nie chcę, nie rozumiesz?! Nie chcę! To nie ja, tylko ty! Daj mi z tym wreszcie spokój! Nie będę cię już więcej słuchać! Robiłam to przez pół życia i zobacz, jak to się skończyło! Nie mam zamiaru tego powtarzać! W przeciwieństwie do ciebie, JA uczę się na błędach! A to, co robiłam to był jeden wielki błąd!
 — To nie były błędy, Alice! — krzyknęła Cat, znów łapiąc blondynkę za ramiona i zmuszając do ponownego spojrzenia sobie w twarz. — To był uśmiech na twojej twarzy, to był spokojny sen w nocy! To było ukojenie. Oni popełnili dużo większą pomyłkę. Oni na to ZASŁUŻYLI, Alice. Sami byli sobie winni. Ty zrobiłaś to, co musiałaś. To była sprawiedliwość. I to nie ja jej chciałam. To ty jej pragnęłaś, Alice. Ta sprawiedliwość do ciebie należała. — Niespodziewanie pomiędzy gorączkowym krzykiem w głowie blondynki pojawiła się niepokojąco spokojna myśl. Gdzieś wśród huraganu umysłu wyklarował się jeden chłodny, właściwie nic nie znaczący fakt. Cat nie była jej całkowitym antonimem. Dopiero teraz, patrząc na płonące policzki i rozszerzone źrenice pojęła tę wyraźną cechę, łączącą je obie. Jak mogła tego wcześniej nie widzieć? — Nie musisz mnie słuchać, Al. Nie musisz robić niczego. I tym bardziej nie musisz tu tkwić. Nie musisz powstrzymywać tego wyjącego w twojej głowie instynktu, mówiącego, że nie musisz się zadręczać. Posłuchaj go. Uwierz jemu, jeśli nie chcesz mi. Ale ja nie kłamię, Al, ja nigdy cię nie okłamałam. Nigdy nie zrobiłam niczego, co nie miałoby na celu twojego szczęścia. — Cat delikatnie pogłaskała wierzchem dłoni policzek dziewczyny. — Jako jedyna. Jako jedyna, zawsze byłam twoim przyjacielem. Wiecznym i jedynym. Zaufaj mi, Al. Zaufaj mi jeszcze ten jeden raz, a będziesz szczęśliwa. — Czarnowłosa spojrzała jeszcze raz na obawy na twarzy rozmówczyni, na ostatnią ścianę szkła, którą musiała zburzyć. Ujęła twarz dziewczyny w dłonie i szeptem wymówiła ostatnie zdania. — Świat jest okrutny, Alice. A to jest twoją jedyną morfiną.
 Blondynka siedziała bez ruchu, wpatrując się w swoją towarzyszkę. Przez jej głowę przelatywały wszystkie ich wspólnie spędzone chwile, wszystkie wspomnienia z poprzednich kilku miesięcy. Wspomnienia, których do siebie nie dopuszczała, odczucia, które odrzucała. I wtedy właśnie zrozumiała, że jednak chciała to robić. W tym jednym momencie przypomniała sobie, jakie zawsze towarzyszyło temu uczucie, jak dobrze się czuła przez tyle czasu. Jak znajome były nieskładne fale hebanowych włosów, rozlewające się po plecach, jak oczywiste stały się zmarszczone ironicznie brwi. Niezaprzeczalnie dokładne, energiczne ruchy chudych dłoni, jak poprawne wydawały jej się zaróżowione policzki, przypominające gorączkę. Sam fakt bytu dziewczyny sprawiał wrażenie tak naturalnego, tak właściwego, jakby była tlenem. Wszystko to dawało jakże cudowne poczucie bezpieczeństwa. Stabilności, której tak brakowało jej przez ostatnie tygodnie. Tej podbudowującej znajomości każdego szczegółu czarnowłosej, jasności we wszystkim, co robiła i posiadała. Dopiero teraz, patrząc po raz enty na tę należną twarz, dostrzegła tę nader widoczną cechę, łączącą je obie. Wciąż nie potrafiła wyjaśnić, jakim cudem jej to umknęło. Coś tak prostego, coś tak nieznaczącego…
 Oczy.
 Obie miały te same, płonące złotem oczy.
 Alice przełknęła ślinę i lekko skinęła głową.
 — Zgoda — mruknęła, ponownie kiwając głową, jakby chcąc pozbyć się resztek wątpliwości. — Zgoda — powtórzyła pewniej.
 Twarz Cat rozbłysła rzędem białych zębów ukazanych w szczerym, szerokim uśmiechu. Patrząc na jej dynamiczny styl bycia, można by pomyśleć, że po osiągnięciu swego celu poderwie się, rzuci w wir działania, wyznając zasadę, iż lepiej najpierw strzelać, później pytać.
 Ale tak się nie stało. Dziewczyna pozostała w miejscu, uważnie wpatrując się w twarz Alice, szukając jakichkolwiek oznak zwątpienia, zmian decyzji. Bezowocnie. Jej oczy zabłysły uznaniem.
 — Wiesz, co robić — stwierdziła tylko cicho, ostrożnie łapiąc prawy nadgarstek blondynki. Ta zmarszczyła brwi w wyrazie zdumienia, podążając wzrokiem za prowadzoną przez jej rozmówczynię ręką. Przy zagłówku prostego łóżka ustawiono niewielką szafkę nocną, zastawioną niewiele znaczącymi przedmiotami. Książka, ołówek, zeszyt o białych kartkach. I szklanka wody. To właśnie ją złapała, pewnie kierowana przez dłoń czarnowłosej. Zacisnęła palce na chłodnym szkle.
 I zrozumiała.
 Spojrzała jeszcze raz na Cat, a ta skinęła na nią ponaglająco, zagryzając wargę, by powstrzymać chichot. Jej oczy się śmiały, jakby stały się tylko nastolatkami, podekscytowanymi złamaniem jakiejś niewinnej zasady. Ale czy nie tym właśnie były? Dwójką ludzi, chcącą uczynić własne życie nieco bardziej zabawnym. Alice uśmiechnęła się delikatnie.
 Po czym cisnęła naczyniem o podłogę.
 Odłamki wzniosły się i opadły niczym pierwszy śnieg, ścieląc podłogę ostrym dywanem. Woda rozpełzła się wokół mokrymi nitkami, tworząc kałużę na środku pomieszczenia. Cat parsknęła śmiechem, a blondynka zakryła usta dłonią, by nie wystraszyć przebywających za ścianą osób swym nagłym wybuchem. Wymieniając z Al rozbawione spojrzenie, czarnowłosa postukała wymownie ręką w miejsce rozbicia szklanki. Jej towarzyszka pochyliła się i podniosła z ziemi jeden z większych, szpiczaście zakończonych kawałków. Ostre krawędzie otwarły skórę na jej palcach, a szkarłat spłynął ku dołowi.
 — Tęskniłaś za tym kolorem, nieprawdaż? — mruknęła zachęcająco Cat, patrząc na skaleczenie. Alice próbowała skarcić ją spojrzeniem, ale zbyt dobrze wiedziała o racji przyjaciółki. Czarnowłosa zaraziła ją też swym entuzjazmem, a teraz, czując kotłującą się w sercu adrenalinę, nie potrafiła myśleć o tym w kategoriach zła.
 — Na pewno słyszeli jak zniszczyłam szklankę. Zaraz tu przyjdą — odparła za to, przygryzając lekko wargę. Uśmiech nie spełzł z warg dziewczyn.
 — Wiem. O to nam przecież chodzi.
 Kroki odbiły się echem po sterylnym korytarzu i wpadły do środka pokoju. Chudy, szpakowaty lekarz po czterdziestce, przekręcił gałkę prostych, zamykanych od zewnątrz drzwi. Zakrzywiony, spory nos zwisał spomiędzy małych oczu o dobrodusznym spojrzeniu. Rzadkie na czubku głowy włosy zaczesane były do tyłu, miejscami dorównując kolorem białemu kitlowi narzuconemu na szpitalny uniform. Przekroczył próg niedużego, prostego pomieszczenia o śnieżnych ścianach bez okien. Jedynymi meblami w tej wątpliwej komnacie były dwa stojące naprzeciwko siebie łóżka i dość uboga szafka nocna. Kafelkowa podłoga została zalana wodą, a szkło rozpierzchło się po całej długości. Prócz tego, pokój był całkowicie czysty, uporządkowany i prawie pusty. Prawe, bowiem jedno z posłań zajmowała drobna blondynka w prostym stroju pacjenta. Jej obecność stanowiła jedyny odbieg od standardowego obrazu opuszczonych pomieszczeń.
 — Pielęgniarki skarżyły się na jakiś hałas — oznajmił doktor, wchodząc do środka z notatnikiem i długopisem w ręku. Patrzył na dziewczynę podejrzliwie, żądając wyjaśnień.
 — Strąciłam szklankę — odparła jedynie blondynka, uśmiechając się przepraszająco. Delikatnie zasłoniła nogą rękę trzymającą odłamek.
 — No cóż, zdarza się. — Lekarz uśmiechnął się mniej podejrzliwie, spoglądając znów do swych zapisków. Mruknął coś pod nosem i znów przeniósł wzrok na siedzącą samotnie dziewczynę. — To już tydzień od odstawienia leków, Alice. Moje gratulacje. — Wzrok mężczyzny wyraźne się ocieplił, by znów paść na zapisane kartki. — Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku?
 Alice spojrzała na roześmianą Cat, która, siedząc na drugim łóżku, przykładała palec do ust. Uśmiechnęła się delikatnie i zacisnęła palce na kawałku szkła.

 — Tak. Teraz już tak.
______________________________________
Jak widać powyżej, ostatnio idziemy na całość i publikujemy coś-niecoś trochę częściej. Radzę się nie przyzwyczajać, ale póki co cieszmy się tym jakże niezwykłym stanem rzeczy. 
Co do samej notki, raczej nie mam zbyt wielu uwag. Pisana była wspólnie, z podziałem na "role", że tak powiem. Starring by:
Oxymora- Alice
Vexa Lamory- Cat
Publikuję ja, ponieważ większa część tekstu jest moja (bo Oxy jest leniwą asgardzką kozą. Tak, oficjalnie zezwalam na hejotwanie jej na jej własnym blogu. Mogę zacząć). Pisało się przyjemnie, bardziej dla samej przyjemności tworzenia. Kto wie, może jednak się spodoba i Oxy nie wścieknie się, że tak po niej jeżdżę? W razie czego, proszę o komentarze. Będzie patrzeć na komentarze= nie będzie patrzeć na moje hejty. I wszyscy będą szczęśliwi :)
Czekolady, Naleśników, Masła Orzechowego, 
Vex

(EJ! Wcale nie jestem leniwą, asgardzką... Nie, zaraz...)

EDIT!
Otóż znalazłam TO na tumblrze i po prostu nie mogłam się oprzeć. No spójrzcieże na to!
Pozdrawiam,
Oxymora

niedziela, 8 września 2013

Ulice Londynu

Fandom: BBC Sherlock
  Cichy mrok sączy się nieśmiało przez kotary nikłego deszczu. Mżawka wisi w powietrzu i wbrew wszelkim prawom natury, zdaje się trwać nieskończenie w jednym miejscu. Chłód wciska się w każdą możliwą szczelinę. Zastygłe w kałużach chodniki nie niosą dziś ze sobą tłumów, wnętrza sklepów nie goszczą dziś zbyt wielu. Latarnie obrzucają ulice zużytym, zmęczonym światłem, które służy bardziej do podkreślenia cieni miasta, niźli rozproszenia ich. Niskie sklepienie czarnych chmur zwiesza się ponad Londynem, nie dając choćby cienia nadziei na ukazanie dzisiejszej nocy gwiazd. Wiecznie ruchliwa Anglia usypia, kołysana tykaniem jakże daleko już posuniętych wskazówek zegara.
  Noc zakrywa mój postawiony wysoko kołnierz, moje włożone w kieszenie ręce, moje wolno posuwające się nogi.  Pojedyncze samochody migają krótko obok, niby spadające gwiazdy. Idę  powoli, metodycznie obserwując wszystko wokół.  Długie godziny trwają, wypełnione jedynie przez deszcz i ciemność. Przez błoto na chodnikach i śmieci w zaułkach.  Przez przemykających chyłkiem mieszkańców oraz zgarbione pod dachami gołębie. Przez Londyn.
Pora nakazuje rozsądkowi powrócić w cztery ściany, przypomina o potrzebie snu. Ale ja nie chcę wracać. Nie mogę. Nie potrafię tak po prostu położyć się w łóżku, nie potrafię tak po prostu zapaść w objęcia Morfeusza. Nie potrafię. Zbyt boję się tego, co może się zdarzyć.
Najbardziej przerażają mnie poranki.
   Czasami wiszę nad ledwie zauważalną granicą snu i jawy. Krążę przy niej w słodkim zapomnieniu, zbawiennej nieświadomości. Umysł wciąż pozostaje w letargu, choć powieki drgają już, niecierpliwe rozwarcia. Przypadkowe  myśli  gdzieś z wnętrza głowy przewracają się przed zatrzaśniętymi oczami i choć pozbawione sensu, dają pewne ukojenie swym  spokojem.  Cienka linia cichutko pęka, choć ja wciąż tkwię zatopiony w pościeli.
I wtedy wyciągam rękę, by chwycić moją laskę.
Ale jej tam nie ma.
  A rzeczywistość rozdziera mi serce na części, każdego ranka niweczy wszelkie próby połatania go.  Wspomnienia osaczają mnie z każdej strony, z początku nieskładne, powoli sklejając się w jedną przerażającą prawdziwą całość. Czar pęka, a świat upomina się o swoje i otula mnie swym zimnym cielskiem.
Siedzę wtedy na łóżku. Całkowicie obudzony,  aż nadto trzeźwy. Siedzę bez najmniejszego ruchu,  oddychając powoli.
I chce mi się krzyczeć.
 O tym, że  za każdym razem jest gorzej. Że nie umiem poradzić sobie z ciszą zaległą poniżej schodów. Że nie daje rady ciągłej pustce. Że nie umiem już spojrzeć sobie w oczy. Że Baker Street jest mi obca, choć znam wszystkie jej zakątki.
  A mimo to milczę. Pokornie pozwalam, by pamięć otwierała swe wrota wciąż na nowo i odtwarzała w głowie wszystkie błędy. Rzeczy, którym chciałem, którym powinienem i którym mogłem zapobiec. Niedopowiedzenia, które zawisły mi na ustach na zawsze. Wątpliwości, których nie rozwieję. I myśli, których nigdy nie wypędzę z mojego umysłu.
   Właśnie dlatego staram się nie zasypiać. Bo boję się wschodu słońca, bo to, co znajdę po przebudzeniu będzie gorsze od nocnych mar. To mnie przeraża.
  Spaceruję więc pośród kałuż na chodnikach. Włóczę się nieostrożnie po mokrych ulicach Londynu, niepomny na pogodę. Pani Hudson już dawno przestała nalegać, bym zrezygnował z tych bezcelowych wycieczek co noc. Teraz patrzy na mnie tylko zmartwionym spojrzeniem.  Ale chyba rozumie, że tego potrzebuję.
 Mimo to, myli się co do jednej rzeczy. Nie ma w tym miejscu racji.  Moje wędrówki  bynajmniej nie są i nigdy nie były bezcelowe. Bo kiedy idę  mokrymi ulicami Londynu, rozglądam się uważnie. Szukam.
Szukam spokoju, ukojenia.

Szukam Ciebie, Sherlocku.

____________________________
Ach, niedziela.... Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a cały świat jakby.... Wróć. Mamy trzy minuty po północy. Ze słoneczkiem może być problem.
Dobra, wróćmy do tematu. Każdemu zdarza się napisać coś kiczowato-łzawego, prawda? No dobra, może nie każdemu. Może tylko tym.. no....nie znajduje odpowiedniego określenia na moją osobę, wyzwiska mi się skończyły T.T. Kolejna dygresja. Może ktoś powinien mnie pilnować? Żebym tak od razu przechodził do sedna. Na przykład teraz. Zdecydowanie powinnam to zrobić. Prawda? Tylko nabijam sobie słówka, żeby wyglądało, jakbym napisała tego więcej...
Reasumując, post-Raichenbach Fall, trochę kiczu, trochę łez i każdy jest szczęśliwy. No, może poza Sherlockiem. Ale on akurat nie żyje. A przynajmniej udaje, skurczybyk jeden. O. Wyzwiska wróciły.
Oxy prosiła, żeby zapytać, czy osoby powiadamiane o jej notkach chcą być powiadamiane także o tych moich. No wiecie, każdy lubi się pośmiać.
Enjoy, w dużym skrócie. Albo udawajcie. Albo nie udawajcie. Wypijcie herbatę. To lepsze od udawania. No, jakby wziąć to od praktycznego punktu widzenia, to herbata jest lepsza od większości rzeczy.
...
Kto mi dał klawiaturę do rąk...?
Skończyłam.