Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

niedziela, 8 września 2013

Ulice Londynu

Fandom: BBC Sherlock
  Cichy mrok sączy się nieśmiało przez kotary nikłego deszczu. Mżawka wisi w powietrzu i wbrew wszelkim prawom natury, zdaje się trwać nieskończenie w jednym miejscu. Chłód wciska się w każdą możliwą szczelinę. Zastygłe w kałużach chodniki nie niosą dziś ze sobą tłumów, wnętrza sklepów nie goszczą dziś zbyt wielu. Latarnie obrzucają ulice zużytym, zmęczonym światłem, które służy bardziej do podkreślenia cieni miasta, niźli rozproszenia ich. Niskie sklepienie czarnych chmur zwiesza się ponad Londynem, nie dając choćby cienia nadziei na ukazanie dzisiejszej nocy gwiazd. Wiecznie ruchliwa Anglia usypia, kołysana tykaniem jakże daleko już posuniętych wskazówek zegara.
  Noc zakrywa mój postawiony wysoko kołnierz, moje włożone w kieszenie ręce, moje wolno posuwające się nogi.  Pojedyncze samochody migają krótko obok, niby spadające gwiazdy. Idę  powoli, metodycznie obserwując wszystko wokół.  Długie godziny trwają, wypełnione jedynie przez deszcz i ciemność. Przez błoto na chodnikach i śmieci w zaułkach.  Przez przemykających chyłkiem mieszkańców oraz zgarbione pod dachami gołębie. Przez Londyn.
Pora nakazuje rozsądkowi powrócić w cztery ściany, przypomina o potrzebie snu. Ale ja nie chcę wracać. Nie mogę. Nie potrafię tak po prostu położyć się w łóżku, nie potrafię tak po prostu zapaść w objęcia Morfeusza. Nie potrafię. Zbyt boję się tego, co może się zdarzyć.
Najbardziej przerażają mnie poranki.
   Czasami wiszę nad ledwie zauważalną granicą snu i jawy. Krążę przy niej w słodkim zapomnieniu, zbawiennej nieświadomości. Umysł wciąż pozostaje w letargu, choć powieki drgają już, niecierpliwe rozwarcia. Przypadkowe  myśli  gdzieś z wnętrza głowy przewracają się przed zatrzaśniętymi oczami i choć pozbawione sensu, dają pewne ukojenie swym  spokojem.  Cienka linia cichutko pęka, choć ja wciąż tkwię zatopiony w pościeli.
I wtedy wyciągam rękę, by chwycić moją laskę.
Ale jej tam nie ma.
  A rzeczywistość rozdziera mi serce na części, każdego ranka niweczy wszelkie próby połatania go.  Wspomnienia osaczają mnie z każdej strony, z początku nieskładne, powoli sklejając się w jedną przerażającą prawdziwą całość. Czar pęka, a świat upomina się o swoje i otula mnie swym zimnym cielskiem.
Siedzę wtedy na łóżku. Całkowicie obudzony,  aż nadto trzeźwy. Siedzę bez najmniejszego ruchu,  oddychając powoli.
I chce mi się krzyczeć.
 O tym, że  za każdym razem jest gorzej. Że nie umiem poradzić sobie z ciszą zaległą poniżej schodów. Że nie daje rady ciągłej pustce. Że nie umiem już spojrzeć sobie w oczy. Że Baker Street jest mi obca, choć znam wszystkie jej zakątki.
  A mimo to milczę. Pokornie pozwalam, by pamięć otwierała swe wrota wciąż na nowo i odtwarzała w głowie wszystkie błędy. Rzeczy, którym chciałem, którym powinienem i którym mogłem zapobiec. Niedopowiedzenia, które zawisły mi na ustach na zawsze. Wątpliwości, których nie rozwieję. I myśli, których nigdy nie wypędzę z mojego umysłu.
   Właśnie dlatego staram się nie zasypiać. Bo boję się wschodu słońca, bo to, co znajdę po przebudzeniu będzie gorsze od nocnych mar. To mnie przeraża.
  Spaceruję więc pośród kałuż na chodnikach. Włóczę się nieostrożnie po mokrych ulicach Londynu, niepomny na pogodę. Pani Hudson już dawno przestała nalegać, bym zrezygnował z tych bezcelowych wycieczek co noc. Teraz patrzy na mnie tylko zmartwionym spojrzeniem.  Ale chyba rozumie, że tego potrzebuję.
 Mimo to, myli się co do jednej rzeczy. Nie ma w tym miejscu racji.  Moje wędrówki  bynajmniej nie są i nigdy nie były bezcelowe. Bo kiedy idę  mokrymi ulicami Londynu, rozglądam się uważnie. Szukam.
Szukam spokoju, ukojenia.

Szukam Ciebie, Sherlocku.

____________________________
Ach, niedziela.... Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a cały świat jakby.... Wróć. Mamy trzy minuty po północy. Ze słoneczkiem może być problem.
Dobra, wróćmy do tematu. Każdemu zdarza się napisać coś kiczowato-łzawego, prawda? No dobra, może nie każdemu. Może tylko tym.. no....nie znajduje odpowiedniego określenia na moją osobę, wyzwiska mi się skończyły T.T. Kolejna dygresja. Może ktoś powinien mnie pilnować? Żebym tak od razu przechodził do sedna. Na przykład teraz. Zdecydowanie powinnam to zrobić. Prawda? Tylko nabijam sobie słówka, żeby wyglądało, jakbym napisała tego więcej...
Reasumując, post-Raichenbach Fall, trochę kiczu, trochę łez i każdy jest szczęśliwy. No, może poza Sherlockiem. Ale on akurat nie żyje. A przynajmniej udaje, skurczybyk jeden. O. Wyzwiska wróciły.
Oxy prosiła, żeby zapytać, czy osoby powiadamiane o jej notkach chcą być powiadamiane także o tych moich. No wiecie, każdy lubi się pośmiać.
Enjoy, w dużym skrócie. Albo udawajcie. Albo nie udawajcie. Wypijcie herbatę. To lepsze od udawania. No, jakby wziąć to od praktycznego punktu widzenia, to herbata jest lepsza od większości rzeczy.
...
Kto mi dał klawiaturę do rąk...?
Skończyłam.

1 komentarz:

  1. Fandom Sherlocka zawsze spoko :D
    Opowiadanie nie jest złe (widzisz, cieszymy się!)
    A Sherlock jest skurczybykiem. Właściwie to ciekawe po jakimż czasie będzie się odbywała 3 seria, a to dygresja (można tak to nazwać?)
    Właściwie To wszyscy jesteśmy szczęśliwi prócz Dżona - nasz doktorek siedzi sobie w końcu bez Szerloczka naszego ukochanego, który fingować swoją śmierć może i tysiąc razy, pod warunkiem, że ni sfinguje jej tak dobrze, że na prawdę umrze. bo jak umrze, to wezmę wyciągnę go z grobu i sama zamorduję. A potem jeszcze udam się do Moffata... Stop. Nie zagalopujmy się. W każdym razie jedno jest pewne. Mycroft żyć musi i koniec kropka.
    Odwala mi, nie?
    Pani F *(co oznacza ni mniej nie więcej "Fanka Mycrofta" bądź w ostateczności "Finite")

    OdpowiedzUsuń