Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

piątek, 25 maja 2012

W - Potok słów

potok słów
spisany czarno na białym
emocje
i łzy
i śmiech
i nadzieja
jak słońce wschodzące
w duchu goszcząca
i przeżywasz to wszystko
jakbyś ty sam tam był
boś przygód łaknący
i uczuć
i to wszystko się
w tobie zapisuje
swoje piętno zostawia

potok słów został spisany
czarno na białym
by móc powracać
do fragmentów ukochanych

M - Śpiączka


Choroba jest na ogół początkiem tego równania, którego wynikiem jest śmierć.
Samuel Johnson

                Ból. Rozrywa całe ciało. Nie ma nic innego. Jedno słowo, które składa się na całe wspomnienie. To boli. Mam dość. Ja już nie chcę! Niech to się wreszcie skończy!
                Ukłucie. Znowu coś podają. Ale to nie działa! Dlaczego TO NIE DZIAŁA?! Oni są lekarzami, do cholery! Powinni umieć temu zaradzić! Czemu tego nie skończą?! Niech oni to w końcu wyłączą!
                I wtedy nastała ciemność…
***
                Ciemno… Pusto… Czy ja latam? Fajnie… Nic nie boli… I tak spokojnie… Żadnych ukłuć. Żadnych łez. Jest pięknie…
                                Pik. Pik. Pik.
                Co to? Nie, już się skończyło. Brzmiało, jakby z daleka, ale teraz znowu jest tak cicho… Musiało mi się wydawać.
                                Lekarze mówią, że możesz słyszeć…
                I znowu urwało się po chwili… Może jednak naprawdę to słyszałam? Ciekawe, ile minęło czasu? Tydzień? Dwa?
                                Kiedy się wreszcie obudzisz? Nie zostawiaj mnie…
                Przestańcie zakłócać moją ciszę! Mi tu jest tak dobrze…
***
                Nagle ciemność się rozjaśniła… A w świetle pojawiła się Ona… Inaczej ją sobie wyobrażałam… Myślałam, że to będzie kościotrup w czarnym płaszczu i z kosą. Albo kobieta ubrana na czarno, z czarnymi włosami, czarnymi skrzydłami… A co zobaczyłam?
                Małą, zaledwie siedmioletnią, dziewczynkę w białej letniej sukience… Uśmiechała się delikatnie, a jej blond włoski były związane w dwa kucyki przewiązane niebieskimi wstążkami. Była taka beztroska, słodka, szczęśliwa…
                I wtedy zadała jedno pytanie:
                - Pójdziesz ze mną?
***
                                Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!
***
                Zgodziłam się…

M - Śnieżne zabawy

Fandom: Harry Potter

Święta to taki moment, kiedy wszyscy żyją w zgodzie. Ślizgoni i Gryfoni, dziewczyny i chłopaki, mugole i czarodzieje. Wszyscy razem nawalają się na śnieżki i lepią bałwana.
A Święta bez śniegu? To jak żołnierz bez karabinu albo uczeń bez jedynki. Jak James bez okularów.
internetowa.33

               Ciepło i przyjemnie… Mogłabym tak leżeć już zawsze… Ale czy życie jest sprawiedliwe? Oczywiście, że nie. I dlatego z tego cudownego snu-nie-snu (czyt. pół-snu) wyrwało mnie trzaśnięcie drzwiami. W rozpaczliwej próbie powrócenia do stanu nieświadomości wtuliłam się mocniej w poduszkę.
               - Zosia, wstawaj! - Ktoś rozsunął kotary mojego łóżka.
               - A chcesz dożyć jutra? - wymamrotałam z zamkniętymi oczami. - Jak tak to lepiej mnie nie budź…
               - Ale… - zaczęła „osoba” nierozumiejącym tonem - ty już jesteś obudzona…
               - Więc nie wyciągaj mnie z łóżka…
               - Ale Zosia… Już prawie dziesiąta…
               Poderwałam się do pozycji siedzącej. Kiedy zdążyłam otworzyć oczy?
               - DOPIERO?! I ty masz czelność budzić mnie tak z samego rana?! Tego jednego dnia chciałabym się wyspać, wiesz?! - Zrozumiałam, o czym mówię. - Chwila… Dzisiaj Gwiazdka! I ty dopiero teraz mnie budzisz?! No wiesz! Jak tak można?!
               Dziewczyna zrobiła piękną minę „are you fucking kidding me” i nie odpowiedziała.
               - PREZENTY! - wydarłam się za to.
               I po chwili dormitorium było całe w skrawkach papieru prezentowego. Dopiero kiedy ostudziłam swoją ciekawość prezentową, przyjrzałam się dokładniej koleżance.
               - Czemu jesteś w kurtce? I rękawiczkach? I kozakach?
               - Bo - dramatyczna przerwa - spadł śnieg!
               - Bez jaj! Naprawdę?! - pisnęłam.
               - Naprawdę. I zaraz idziemy wszyscy na błonia, żeby to należycie uczcić, więc ubieraj się!
               Poderwałam się na równe nogi, chwyciłam ciepłe ciuchy i cały asortyment potrzebny do „niezmarznięcia” i po chwili byłam gotowa do wyjścia.
               - Ruszajmy!
***
               Wszyscy już na nas czekali.
               - Wreszcie przyszły! - zirytowała się Alex.
               - Nie czepiaj się. Jej wina. - Roksana wskazała na mnie. W odpowiedzi wystawiłam jej język.
               - Dobra, ważne, że jesteście - zakończyła sprawę Lily.
               - Ale kara was nie ominie. - James uśmiechnął się huncwocko i mrugnął do Syriusza. Ten w odpowiedzi skinął głową i zanim się obejrzałam razem z Roksaną leżałam w śniegu.
               - Aaa! Zimno! - krzyczałam.
               - Ta zniewaga krwi wymaga! - Roksana patrzyła na chłopaków morderczym wzrokiem. Jej długie brązowe loki były całe w śniegu. Ulepiła kulkę z białego puchu i rzuciła nią w Jamesa. Prosto w twarz. Ja też już trzymałam śnieżkę w ręku i planowałam dużo bardziej bolesny zamach na Syriusza. Wycelowałam, zebrałam siłę w ramieniu i rzuciłam.
               - AŁA! - Black zasłonił krok rękami, a ja zaczęłam się śmiać. Roksana i Alex też. Nagle po błoniach rozległ się przerażający pisk.
               - RATUNKU! - Emily wisiała na ramieniu wysokiego chłopaka, wymachiwała nogami w powietrzu i biła go pięściami po plecach. - Mark puszczaj mnie!
               - Robi się. - Chłopak wrzucił ją do zaspy jeszcze głębszej niż ta, w której wylądowałam ja z Roksaną.
               - Hej! - Alex już lepiła śnieżkę. - Tak się bawisz?! - Ulepiła. - To masz! - I rzut prosto w środek pleców! Bitwa została uroczyście rozpoczęta.
***
               Śnieg latał wszędzie. Nie nadążałam z lepieniem kulek. Nagle oderwałam się od ziemi. Zobaczyłam krótkie brązowe włosy i to wystarczyło do rozpoznania przeciwnika.
               - MAREK! Co ty chcesz zrobić?! Postaw mnie na ziemię! - Chłopak w odpowiedzi tylko się zaśmiał. - Czemu ja?! To Kingę powinieneś wrzucać! To jej znalazłeś kluczyk! Nie ma tak! Ja się nie… - Nie dokończyłam, bo wpadłam w śnieg. Zamiast się podnieść zaczęłam robić aniołka. Kiedy stwierdziłam, że skończyłam podniosłam się z ziemi, żeby poczuć uderzenie zimnego pocisku w ucho. - Kto to?! - Odwróciłam się w stronę, z której nadleciała śnieżka. Blondyn machał do mnie i uśmiechał się niewinnie. - REMUS! Już nie żyjesz!
***
               Przemoczeni do suchej nitki ogłosiliśmy zawieszenie broni i zrobiliśmy coś bardziej twórczego. Ulepiliśmy bałwana. Przyglądaliśmy się swojemu dziełu, kiedy Lily nagle zdjęła z nosa Jamesa okulary i założyła śnieżnemu człowiekowi.
               - Teraz wygląda jak prawdziwy bałwan - stwierdziła, a my wybuchliśmy śmiechem.

M - Kartka i pióro

- Cześć wszystkim! Witam Was w programie "Kartka i pióro"! Jestem prowadzącą. Mam na imię Zosia. Zostało na Was rzucone Zaklęcie Kameleona, żebyście nie rzucali się w oczy. Dzisiaj odwiedzimy pewne trzy osóbki. Jedną na pewno kojarzycie. - Zosia mruga. Odwraca się tyłem do publiki. Bierze dwa głębokie oddechy i mówi do ściany:
- Błękitna krew.
Otwiera się przejście. Prowadząca wchodzi do pokoju skąpanego w zielonej poświacie. Wzrokiem wyławia dwie dziewczyny rozmawiające ze sobą na kanapie. W tym momencie blondynka, siedząca przodem do wejścia, szturcha swoją przyjaciółkę i wskazuje na Zosię. Brunetka powoli odwraca głowę i kiedy zauważa blondynkę, zaczyna biec w jej kierunku.
- Zosia! - Rzuca jej się na szyję. - Co ty tu robisz? - pyta, odsuwając ją na odległość ramion.
- Od dzisiaj mieszkam. - Uśmiecha się szeroko pytana.
- Ale... - zaczyna niepewnie. - Czy ty aby nie byłaś zawsze po stornie Gryffindoru?
- Owszem. - Zosia wzrusza ramionami. - Ale charakteru nie zmienię, jestem Ślizgonką i zostanę Ślizgonką. Lepiej się z tym pogodzić niż walczyć. Po za tym - dodaje po chwili - w Gryffindorze nie ma was. - Wyszczerza się do swojej rozmówczyni i jej towarzyszki, która właśnie dochodzi.
- Zośka! - słychać gdzieś z boku. - Co ty tu robisz?! Czy ty aby nie chciałaś być w Gryffie?
- Błagam, przed chwilą to przerabiałam... Charakteru nie zmienię.
- Zwłaszcza mojego, co?
- O co ci znowu chodzi? Źle ci tu? - Zosia udaje zawiedzioną. W końcu to ona ją tu umieściła.
- A nie, tak po prostu lubię wkurzać ludzi. - Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Zwłaszcza Kubka, co? Zwłaszcza jak ci zaszpanuje jakimś zdaniem z francuskiego. - Blondynka wystawia język rozmówczyni.
- No co? To moja ślizgońska natura się odezwała. - Zakłada ręce na piersi i również prezentuje swój narząd smaku.
- A tak w ogóle to wiesz, że czytelnicy twierdzą, że powinnaś być w Hufflepuffie albo Ravenclawie? Nikt nie proponował Slytherinu...
- Co? Jakim cudem?!
- A nie wiem, ale czytelnicy zawsze mają rację, więc wynocha mi stąd! - Zosia pokazuje palcem wyjście z pokoju wspólnego.
- Uważaj, bo wrócę do Polski i pogadam sobie z twoimi czytelnikami...
- Właśnie się zorientowałam, że przeżywamy inwazję - rzuca Selena. - Już dwie Polki tu mamy... A ty Roksana to jesteś wredna. Zosię nam zabierasz. - Ciągnie omawianą w swoją stronę.
- Wiecie, coś mi się przypomniało... Czytelnicy to wszystko czytają...
- Od kiedy?! - Trzy głosy naraz. I to tuż przy uszach Zosi, to musiało boleć.
- Od kiedy weszłam do środka - piszczy.
- CO?! I dopiero teraz nam o tym mówisz?! - krzyczy Sel.
- No zapomniałam...
- Nie ma zapomniałam! - wydziera się Roksana. - Oni czytali całą naszą rozmowę bez naszej zgody! Nie ma!
- Ej, dziewczyny, po co się tak zaraz denerwować... W końcu nie mówiłyście nic, czego ktoś nie mógłby usłyszeć... - Zosia zasłania się rękami. Do Sel i Lizy argument widocznie dociera, bo zaprzestają niebezpiecznie zbliżać się do dziewczyny. Jednak Roksana, dalej patrząc groźnie na Zosię, zwraca się do niej:
- Miałaś nas poinformować, kiedy dokładnie przyjdziesz tu z tym swoim programem... A ty nic nie powiedziałaś! Ba! Nawet nie powiedziałaś, że nas odwiedzisz! Poza tym... Dzisiaj jestem wkurzona i muszę się na kimś wyżyć, a ty... Jesteś pod ręką. - Uśmiecha się szatańsko.
- Roksi, co ty chcesz mi zrobić...? - pyta zagrożona piskliwym głosem. - Roksi, przecież to ja. Zosia, pamiętasz? To ja wysłałam cię do Paryża, dałam ci Artka, nawet sprawiłam, że po nim nie płakałaś...
- Było minęło. - Roksana wzrusza ramionami.
- Roksi, po co ci to? Roksi, co ty chcesz z tym zrobić? Roksi?! Roksi! NIE! RATUNKU!


Ze względu na szczególne okrucieństwo tej sceny producent przerwał program.
Dziękujemy i przepraszamy za kłopoty.

~*~
Notka w całości dedykowana mojemu kochanemu Lenikowi! Dlaczego drugi raz pod rząd? Bo dzisiaj, tj. 12 grudnia, jest taki jeden szczególny dzień w roku, a mianowicie: urodziny Leeni!


Siostrzyczko kochana,
w tym dniu szczególnym
padam przed Tobą na kolana.
Nie zanudzam niczym nudnym,
lecz życzenia składam:
Sto lat w zdrowiu, bez choroby
Żeby wena zawsze była,
nie tak sobie odchodziła.
Żebyś mi wierzyła w siebie
to poczujesz się jak w niebie.
Dużo szczęścia i miłości
no i jeszcze cierpliwości:
do Twych braci
i do błędów moich,
i do Nek, gdy nie chce pisać.
Te życzenia, z serca prosto,
są dziś Tobie przeznaczone.
Kiedy na nie tak spoglądam
to mam oczy przerażone,
bo to się nie mieści w głowie,
żebyś Ty dostała takie coś,
ale, powiem szczerze, mam już dość.

M - Niezapomniane wakacje


I nagle los ci mówi głośno
Teraz ja ci uświadomię
Prosto w oczy ci się śmieje
Fenomen

               Gdybyście mieli narysować los, jak wyglądałby wasz obraz? Na moim byłaby kobieta. Siedziałaby na tronie i trzymała wypalonego do połowy papierosa w lewej ręce. Miałaby bordową suknię, która lałaby się jedwabnymi falami do podłogi. Długie kruczoczarne włosy okrywałyby jej ramiona. Patrzyłaby na mnie swoimi ciemnymi oczami, a krwistoczerwone usta uśmiechałyby się z ironią. U jej stóp leżałaby czarna pantera i łypała na mnie żółtymi ślepiami.
               Albo narysowałabym małe dziecko. Niewinnego bobasa, siedzącego wśród rozsypanych dookoła klocków. Znudzony czekałby na nową zabawkę, na jakąś rozrywkę. A tą rozrywką byłoby moje życie.
               A może byłabym to ja? Niewyżyta pisarka układająca swoją własną historię, nawet nie wiedząc, że gra w niej główną rolę.
***
               Te wakacje miały być wyjątkowe. Nie miałam, jak co roku, jechać do dziadków. Tym razem planowałam zupełnie co innego. Nie zrozumcie mnie źle - kocham babcię i dziadka, tak samo kocham Żarki*, ale przecież jestem nastolatką, hello! Potrzebuję jakiegoś zróżnicowania!
               Sama nie wiem, jak w końcu udało mi się namówić rodziców na ten wyjazd, ale pamiętam, że musiałam się nieźle natrudzić. Błagałam, składałam przeróżne obietnice, raz nawet groziłam, aż wreszcie się zgodzili - jechałam do Francji!
***
               Do Paryża mieliśmy polecieć samolotem. Mama długo nie wypuszczała mnie z objęć i pewnie ściskałaby mnie nadal, gdyby nie uratował mnie upragniony komunikat:
               - Pasażerowie lotu numer pięćdziesiąt trzy do Paryża proszeni są o udanie się do bramek kontrolnych.
               Szczęśliwym trafem udało mi się zająć miejsce przy oknie. Obok usiadła jakaś blondynka, która jednak nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Cóż, z wzajemnością.Cud, że w ogóle odnotowałam jej kolor włosów. Ale za to przede mną siedziało dwóch chłopaków. Należy dodać, że niczego sobie chłopaków. Sądząc z ich rozmowy znali się już od dłuższego czasu. Wcale ich nie podsłuchiwałam!
               Ostatnie osoby już zajęły miejsca, ale i tak musieliśmy czekać, aż pojawi się stewardessa. Stanęła na środku korytarza i zaczęła tłumaczyć, jak zapiąć pasy. Błagam! Co może być w tym trudnego?! Wyłączyłam się i patrzyłam przez okno na pas startowy. Świadomość odzyskałam dopiero wtedy, kiedy usłyszałam klikanie pasów. Wzięłam swój w ręce i już byłam zapięta. Mówiłam, że to łatwe?
               Wreszcie ruszyliśmy. Przez szybę obserwowałam coraz mniejszy krajobraz. Podziwiałam pola pod nami, kiedy usłyszałam cichutki pisk. Jakby jakaś mysz… Spojrzałam w lewo. Ręce blondynki lekko się trzęsły.
               - Boisz się? - spytałam. W odpowiedzi pokiwała głową. - Czego?
               - Mam lęk wysokości - jęknęła.
               - To czemu lecisz samolotem? Przecież można było jeszcze wybrać autobus…
               - Rodzice się uparli - wyjaśniła. - Powiedzieli, że muszę przezwyciężyć strach…
               - Spróbuj nie patrzeć przez okno - poleciłam. - Jestem Roksana. - Wyciągnęłam w jej stronę rękę.
               - Klaudia.
***
               Zostawiłam walizkę przy drzwiach i rzuciłam się na łóżko. Po chwili przez drzwi weszła moja współlokatorka.
               - Głupia… awaria... windy… - wydyszała.
               Podniosłam się do pozycji siedzącej i wzruszyłam ramionami. Teraz dopiero rozejrzałam się po pokoju.
               - Patrz! - Poderwałam się na równe nogi. - Mamy balkon!
               Nie czekałam na żadną odpowiedź, po prostu podbiegłam do drzwi i otworzyłam je z rozmachem. Oparłam się o barierkę i wzięłam głęboki oddech.
               - Aaa! - pisnęłam. - Klaudia! Chodź to zobacz! Szybko, no!
               - No przecież już idę. Co się tak… - Urwała, kiedy zobaczyła wieżę Eiffla migającą jak choinka na tle czarnego nieba. - O kurczę…
               - Wiesz, co właśnie sobie uświadomiłam?
               - Co?
               - Kocham Paryż! Aaa! - Oparłam się o barierkę i rozłożyłam ręce na boki.** - Je t'aime Paris!***
               - Kto się tak drze? - Na sąsiednim balkonie pojawił się ten sam chłopak, który siedział przede mną w samolocie. Artur. Wcale nie podsłuchiwałam!
               - Ja! - Zaśmiałam się. Usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł, a nogi położyłam na barierce. - Jak chcesz, to mogę się jeszcze trochę podrzeć. - Wyszczerzyłam się do niego. A po chwili znowu wybuchłam śmiechem.
               - Co ci? - Spojrzał na mnie, jakby zastanawiając się, czy zadzwonić do psychiatryka, czy już za późno.
               - Naćpałam się Francją! Tak w ogóle, to jestem Roksana, a to… eee… - Rozejrzałam się dookoła. - Klaudia, gdzie ty polazłaś?!
               - Weszłam do środka. - Z pokoju wychyliła się głowa blondynki. - Zimno mi było.
               - To bierz jakąś bluzę i chodź tu! Z sąsiadami się trzeba zapoznać!
               Po chwili dziewczyna była już na balkonie.
               - Tak więc to jest Klaudia - wskazałam ręką na koleżankę.
               - CześćMy name is Artur. - Uśmiechnął się.
               - Weź, nie szpanuj angielskim, bo ci nie wychodzi. - Zgasiłam go? I dobrze!
               - A umiesz lepiej?
               - Nie, ale nie udaję, że tak. - Wystawiłam w jego stronę język. - A ty co? Sam w pokoju mieszkasz? Coś nie wierzę. Wołaj no tu współlokatora! Jak integracja to integracja!
               - Jak sobie życzysz, milady. - Ukłonił mi się teatralnie i wszedł do swojego mieszkania. Po chwili wrócił z chłopakiem, z którym siedział w samolocie. - Drogie panie - zaczął - pozwólcie, że przedstawię wam młodzieńca z którym pokój dzielę - o to sir Jakub!
               - Czy ty się dobrze czujesz? - Kuba spojrzał krytycznie na Artura. - A za tego Jakuba to powinieneś w łeb dostać! Pamiętajcie - tu zwrócił się do nas - nigdy nie mówcie do mnie pełnym imieniem, bo tego gorzko pożałujecie! Po prostu Kuba… albo Kubek.
               - Jak? - zdziwiła się Klaudia. - A skąd to przezwisko?
               - Bo jego koleżanka przeczytała jakiegoś bloga i tam jakiś gość był, na którego wszyscy mówili Kubek**** i ona powiedziała, że to całkiem podobnie do Kuby brzmi - wyjaśnił za przyjaciela Artur.
               - I od tej pory wszyscy tak na mnie mówią - uzupełnił drugi chłopak.
               - Teraz zaszpanuj dziewczynom językoznawstwem, bo nie chciały się poderwać na mój angielski - rzucił Artur.
               - Je suis à Kuba.*****
               - Super… - Tym razem wygrał. - To teraz dawaj na polski, bo że po francusku to się domyśliłam.
               - Jestem Kuba.
               - Tyle to wiem, ale co powiedziałeś? - Podroczę się z nim, a co!
               - No, że jestem Kuba.
               - Ja Roksana, to Klaudia, a to Artur, jak już się wszyscy znamy, to przetłumaczysz to dla mnie?
               - Przecież cały czas tłumaczę…
               - A co? - Ciekawe ile wytrzyma…
               - Zdanie „Je suis à Kuba” na polski. - Najpierw musiał wziąć głębszy oddech. O tak! Roksana obejmuje prowadzenie!
               - O, no to dawaj!
               - A więc…
               - Nie zaczyna się zdania od „a więc”! - Klaudia i Artur pękali ze śmiechu, kiedy patrzyli na wytrąconego z równowagi Kubka. Ja jeszcze się powstrzymywałam. - Mów dalej…
               - A więc - Słyszeliście?! On to zaakcentował specjalnie dla mnie, mówię wam! - to znaczy „Jestem Kuba”.
               - Czy my już tego nie przerabialiśmy? Powtórzę ostatni raz: My. Wiemy. Jak. Się. Nazywasz. Przetłumacz w końcu to zdanie.
               - Do cholery jasnej! Cały czas tłumaczę! „JE SUIS À KUBA” ZNACZY DOSŁOWNIE „JESTEM KUBA”! ILE RAZY MAM TO POWTARZAĆ?! - Ha! Punkt dla Roksany! Obecny wynik: 1:1.
               - Jeden raz wystarczy, dziękuję. - Uśmiechnęłam się słodko.
               - Dobra, wiecie zimno się robi - stwierdziła moja koleżanka po jakimś czasie - może pogadamy w środku?
               - Zrobimy piżama party! Macie karty? - spytałam chłopaków. - Świetnie, pójdziemy do waszego pokoju - powiedziałam, kiedy pokiwali głowami.
               - Tylko się nie grzebcie za bardzo, dziewuchy! - Dobiegł nas krzyk Artura.
***
               Już po kilku dniach bohaterowie wyjazdu byli wytypowani. Roksana, Klaudia, Artur i Kuba. Nasza czwórka była najbardziej rozpoznawalną ze wszystkich uczestników. Zawsze trzymaliśmy się razem i to my odwalaliśmy największe głupoty. Nawet nie wiem kiedy zorientowałam się, że Artur mi się podoba. Wygląda na to, że ja mu też, skoro skończyliśmy jako główna para obozu.
               Wyjazd był z jakimś biurem podróży, nawet nie pamiętam, jak się nazywało, ale podobały mi się ich zasady: mało zwiedzania, dużo samowolki. Mogliśmy całymi dniami łazić po mieście i robić, co nam się żywnie podobało. Nic więc dziwnego w tym, że ostatniego dnia wieczorem znaleźliśmy się z Arturem na szczycie wieży Eiffla.
***
               - Piękny widok… - Rozmarzyłam się. - Mówiłam już, że kocham Francję?
               - Tak. - Zaśmiał się chłopak.
               - A Paryż?
               - Też.
               Prychnęłam.
               - No super! Kończą mi się pomysły! - Założyłam ręce na piersi, jak mała dziewczynka. - O wiem! Kocham wakacje! O!
               - Tego jeszcze faktycznie nie było.
               - No widzisz? Ja umiem myśleć!
               - Co? - Zrobił zaskoczoną minę. - Myśleć? Ty… myśleć? Trzeba napisać do prasy!
               - No wiesz? - Uderzyłam go pięścią w ramię. - Tak własnej dziewczynie?!
               - No właśnie… - Odchrząknął.- Widzisz… My chyba…
               - Powinniśmy zerwać - dokończyłam za niego.
               - Taa…
               - Szkoda - stwierdziłam. - Było fajnie, nie?
               Chyba go zaskoczyłam.
               - Nieźle zareagowałaś…
               - Ar, błagam cię…To, że zerwiemy, było tylko kwestią czasu… - Pokręciłam głową. - Co niby miałam ci robić awanturę na cały Paryż, popłakać się, dać ci z liścia? Jeśli tak, to przepraszam, ale nie mam zamiaru. To nie był prawdziwy związek, przyznaj…
               - Tak, wiem, po prostu tego się nie spodziewałem. Cóż… Zapomniałem, że ty nie jesteś normalna.
               Zaśmiałam się.
               - No wiesz, co? Myślałam, że przez te dwa tygodnie czegoś się o mnie nauczyłeś.
***
               Czy po tym płakałam? Nie. Czy cierpiałam? Nie. Czy było mi smutno? Trochę. Od początku nie brałam tego związku na poważnie.
               Ale muszę coś przyznać - los jest kapryśny i… chyba mu się nudziło… Paryż - miasto miłości, wieża Eiffla - chyba najromantyczniejsze miejsce na świecie, wieczór - pora zakochanych, a my zrywamy. Co za ironia…

*Żarki - niewielka miejscowość na Wyżynie Karkowsko-Częstochowskiej, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Częstochową.
**Taka scena jak z „Titanica” xD
***Je t’aime Paris! franc. Kocham cię Paryżu! - wujek Google powiedział, że można tak powiedzieć, więc napisałam, jeśli któraś z was umie mówić po francusku i widzi tu błąd, proszę o powiedzenie.
***** Je suis à Kuba według wujaszka Googla znaczy Jestem Kuba, ale ja nie jestem pewna co do tego à, więc proszę kogoś, kto się zna o konsultację.

M - Klucz


Do każdych drzwi jakiś klucz się nada.
przysłowie suahili

               - Patrz, ta jest fajna!
               - Jak dla mnie za wąska. Wolałabym… taką!
               Nie czekając na reakcję przyjaciółki, podeszła do kasy i zapłaciła podaną kwotę.
               - Rany! Jest fantastyczna - powiedziała, gdy tylko założyła bransoletkę na rękę.
               - Ten kluczyk jest świetny - Ewa trzymała w dłoni zawieszkę i oglądała ją ze wszystkich stron.
               - To klucz do mojego serca - zażartowała. - Już żaden idiota go nie dostanie! - Po tych słowach obie wybuchły śmiechem.
***
               Właśnie wychodziły ze Złotych Tarasów, kiedy krzyknęła:
               - No nie!
               - Co się stało? - Usłyszała zdziwiony głos Ewy.
               - Zgubiłam kluczyk!
               - Jaki kluczyk? Do pamiętnika? Zaraz… Ty piszesz pamiętnik?! I nic nie powiedziałaś?!
               Spojrzała krytycznie na przyjaciółkę.
               - Kluczyk od bransoletki! - Na dowód swoich słów pokazała dziewczynie biżuterię na nadgarstku.
               - O rety, szkoda… Dodawał jej takiego uroku…
               - Musiał odpaść już w środku - myślała głośno - bawiłam się nim, jak wchodziłyśmy…
               - Yyy… Kinga? Ty chyba nie chcesz teraz szukać tej zawieszki, nie?
               - Wystarczy rozdzielić się i cofnąć naszymi śladami - nie zwracała uwagi na przyjaciółkę. - Wtedy któraś z nas na pewno go znajdzie!
               - Ale co wtedy? - Ewa dała za wygraną, zbyt dobrze znając dziewczynę, by myśleć, że odpuści. - Jak dowiemy się, że ta druga znalazła zawieszkę?
               W odpowiedzi zobaczyła telefon komórkowy w ręce koleżanki.
***
               Szła powoli wpatrując się dokładnie w każdy centymetr kwadratowy podłogi. Starała się nie wpadać na żadnych ludzi, jednak Bóg nie obdarował jej zbyt podzielną uwagą, więc już po chwili poczuła jak uderza w coś twardego*.
               - Przepraszam, nie chciałam! Ja po prostu się zagapiłam - podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą brązowowłosego chłopaka. Ale to jego oczy przykuły jej uwagę. Ciemne niebieskie oczy, jak morze podczas sztormu…
               - Nic się nie stało - zaśmiał się. - Wyglądałaś, jakbyś czegoś szukała…
               - Tak, zgubiłam zawieszkę od mojej bransoletki. Taki mały srebrny kluczyk, pewnie nic takiego nie widziałeś?
               - Mały srebrny kluczyk mówisz? A to ciekawe, bo znalazłem coś takiego - włożył rękę do kieszeni bluzy, a gdy ją wyjął zobaczyła, że trzyma w niej co? Oczywiście jej zawieszkę! - Pewnie niczego takiego nie szukałaś? - Uśmiechnął się w jakiś taki dziwny sposób… Taki, że miała ochotę zrobić mu zdjęcie i gapić się na nie przez całą wieczność.
               - To właśnie to! Jak to znalazłeś?
               - Tak, jak zwykle znajduje się rzeczy… Przez przypadek - podał jej swoje znalezisko, a ona szybko przypięła je do bransoletki. - Jestem Marek.
***
               Nie mogła zasnąć. Przekręcała się z boku na bok, wypróbowywała najdziwniejsze pozycje, ale nic nie pomagało. Gdy tylko zamykała oczy widziała pewne granatowe tęczówki. Kiedy to sobie uświadomiła, gwałtownie usiadła.
No nie!
Wpadła. Znowu.

*Kiedyś mi się coś podobnego przytrafiło. Szłam, szłam i nagle walnęłam w kolumnę. Ale było śmiechu :D

M - Sowa


Szukając skrzynki pocztowej
niosłem list przez miasto.
[...]
Latający dywan znaczka
chwiejne litery adresu
plus pod pieczęcią ma prawda
szybująca ponad morzem.
Tomas Tranströmer

               Po raz kolejny usiadła przy biurku, chwyciła pióro i pochyliła się nad pergaminem. Po raz kolejny krytycznie przyjrzała się atramentowym kreskom układającym się w litery, a litery w słowa, a słowa w zdania… Po raz kolejny z westchnieniem wyrzuciła zapisaną kartkę do kosza…
               Czemu to wydawało się takie trudne? To powinno być proste! Ale nie było… Przecież już jutro pierwszy września! Tik, tak, tik, tak… Czas ucieka, a ona ciągle nie umiała napisać wiadomości. Czemu tak się bała? To nie koniec świata!
               Przetarła dłonią oczy i spojrzała na zegarek. Powinna iść spać. I tak niczego nie napisze… Położyła się z postanowieniem, że następnego dnia w końcu wyśle list.
***
               Peron 9¾ jak zwykle był pełny matek pouczających swoje dzieci i przyjaciół witających się po dwumiesięcznej przerwie. Ekspres Londyn-Hogwart pewnie zachwyciłby ją jak każdego roku, ale teraz jej głowę zaprzątały myśli o tym jak sformułować wiadomość.
               Kiedy znalazła wolny przedział wyjęła z kufra pergamin, pióro, kałamarz i jakąś książkę. Używając podręcznika jako podkładki zaczęła pisać, jednak gdy pociąg ruszył musiała zrezygnować. Podskakiwanie pojazdu sprawiało, że litery były nieczytelne. Pozostało jej tylko układaćs łowa w głowie.
***
               Podczas uczty była nieobecna. Wciąż błądziła myślami po linijkach tekstu. Chyba coś do niej mówili. Ktoś szarpnął jej ramię.
               - Odezwij się wreszcie!
               Spojrzała przyjaciółce w oczy.
               - Wybacz mi, ale mam… pewną sprawę do załatwienia. Muszę to przemyśleć…
               Wzrokiem wyszukała prefekta i zapytała go o hasło do pokoju wspólnego. Po chwili nie było jej już w Wielkiej Sali.
***
               Postawiła ostatnią kropkę i jeszcze raz przeczytała treść. Skrzywiła się, ale postanowiła już nic nie poprawiać. Zostanie tak, jak jest, pomyślała. Wyszła z dormitorium i ruszyła do sowiarni.
               Kiedy była na miejscu, rozejrzała się za swoją sową. Ta, jakby wiedząc, czego chce jej właścicielka usiadła jej na ramieniu prostując nóżkę. Po chwili leciała przez mroczne niebo, aby dostarczyć wiadomość.
***
               Świt. Słońce leniwie wpełzało do pomieszczenia. Przez otwarte okno wleciała sowa. Okrążyła pokój i po chwili już jej nie było. Zostawiła jednak na biurku list.
Moi Drodzy!
Piszę to, aby poinformować Was, że przez najbliższy miesiąc nie będę wchodziła na blogi. Ani swoje, ani Wasze. W ogóle z komputera będę korzystała tylko pracując na lekcjach informatyki, a i wtedy nie będę udzielać się internetowo. Nie będę tu tłumaczyła, dlaczego, bo nie mam na to siły… Powiem tylko, że to wynika z pewnego mojego postanowienia, które kiedyś będę musiała spełnić…
Jeśli chcecie poznać szczegóły, postaram się to wyjaśnić za miesiąc na gadu-gadu. Wystarczy do mnie napisać :)
Tak więc… Znak życia dam najwcześniej 1 października.
Do napisania,
Zosia
~*~
Na starym blogu to robiło za informację, tyle że ładnie opakowaną. Nie jest tu potrzebne, ale wszystko to wszystko xD

W - Co to miłość?

Czym dla mnie jest miłość?
Kwitnącym kwiatem, uśmiechem,
ale też
bólem i cierpieniem.
Jest oddechem, biciem serca drugiej osoby.
Jest patrzeniem sobie w oczy, niepotrzebą mówienia.
Jest nieprzespanymi nocami i marzeniami.
Czym dla mnie jest miłość?
Nie wiem, bo tylko o niej czytałam.
Czym dla mnie jest miłość?
Nie wiem, bo nigdy nie kochałam.

M - Wyobraźnia


Na każdego czeka wymysł jego własnej wyobraźni.
Hugh Walpole

               Z pasją stukałam w klawiaturę. Wreszcie przypływ weny. W końcu opublikuję coś na blogu. Nagle usłyszałam głos tuż przy uchu:
               - A co z moją historią?
               Gwałtownie się odwróciłam i ujrzałam dziewczynę o złotych oczach i kręconych blond włosach. Od razu ją poznałam. Ale nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy usłyszałam:
               - Poprawka, teraz to MOJA historia.
               Na moim łóżku pełniącym jednocześnie funkcję kanapy siedziała dziewczyna. Od pierwszej różnił ją tylko brązowy kolor oczu i włosów.
               - A kim ty niby jesteś? - spytała blondynka.
               - Alexandra Hope, miło mi. A ty jesteś Emily. Emily Allen. Mój pierwowzór - uśmiechnęła się.
               - Twój co?!
               Złote oczy skakały ode mnie do Alex i z powrotem. Nagle dziewczyna zniknęła. Od tak. Rozpłynęła się.
               - Gdzie ona jest?- w końcu się odezwałam.
               - Wróciła do twojej głowy.
               Otworzyłam szerzej oczy.
               - Po co?
               - To proste. Żeby przejąć kontrolę nad twoim ciałem - powiedziała najnormalniej w świecie.
               - Co?!
               Brunetka spojrzała na mnie i… wybuchnęła śmiechem.
               - To nie jest śmieszne!
               - Właśnie, że jest! - Leżała na plecach trzymając się za brzuch i wierzgając nogami w powietrzu. A ja? Siedziałam naburmuszona z rękami założonymi na piersi i patrzyłam na nią groźnie, zastanawiając się jak tu ściągnąć Bazyliszka. - Nie znasz się na żartach - mruknęła siadając po turecku.
               - To po co weszła do mojej głowy?
               - Pewnie poszła przegrzebać twoje wspomnienia, żeby czegoś się o mnie dowiedzieć.
               W tym momencie zmaterializowała się Emily ze łzami w oczach.
               - Zastąpiłaś mnie?!
               - Co? Ja wcale…
               - Nie kłam! - Przerwała mi. - Widziałam twoje wspomnienia!
               - Mówiłam - mruknęła Alex.
               - Zamieniłaś mnie na lepszy model! Ta słaba, smutna, ciągle płacząca Emily Allen przestała ci pasować! A dlaczego?! Bo na forum wymyśliłaś sobie jakąś Alex! I stwierdziłaś, że skoro w Internecie zaistniała Hope to powinnaś o niej pisać! Potem pojawiło się, że jestem za smutna, że nie zmieniłabym się tak szybko, jak to sobie zaplanowałaś! Więc co zrobiłaś?! Wymyśliłaś nową, lepszą, zabawniejszą Emily! I jak ją nazwałaś?! Oczywiście Alexandra Hope! Nie mogłaś po prostu zmienić mi charakteru, nie! Energiczna Emily ci nie pasowała! Byłam już smętna i koniec! Ale coś ci powiem - to ty mnie taką stworzyłaś! Taką mnie wymyśliłaś i to, że się nie nadaje to tylko twoja wina! Twoja…
               Upadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, co zrobić… Odezwać się? A może milczeć? To wszystko mnie przerastało, tym bardziej, że ona miała rację…Wzięłam głęboki oddech i kucnęłam przed dziewczyną.
               - Emily… ja… przepraszam… Nie wiedziałam, że… Wybaczysz mi?
               Blondynka podniosła głowę, otarła słone łzy i przez chwilę się zastanawiała.
               - Wybaczę - szeroko się uśmiechnęłam i chciałam ją przytulić, ale zatrzymała mnie jej ręka - ale pod jednym warunkiem…
               - Jakim?
               - Oddasz mi moją historię.
               - Nie zgadzam się! - Alex, do tej pory będąca biernym obserwatorem, teraz się poderwała. - Teraz to moja historia!
               - JA byłam pierwsza!
               - Ale JA jestem TWOIM ulepszeniem!
               - I co z tego?! Beze mnie tej historii by nie było!
               - Ale gdyby nie ja, nie ruszyła by z miejsca!
               - Z tego co wiem, nadal jest tylko prolog i pierwszy rozdział…
               - Dość! - krzyknęłam.- O co wy się kłócicie? Emily, przykro mi, ale bohaterka musi być energiczna - dziewczyna już otwierała usta, ale nie dałam jej dojść do słowa. - I nie zmienię ci charakteru, bo to już nie będziesz ty, tylko Alex pod twoim nazwiskiem. Chcesz tego? - Dziewczyna pokręciła głową. - No właśnie. Po za tym... Spójrzcie na siebie… Czym się różnicie? Kolor oczu i włosów, a reszta?
               - Identyczne… - szepnęły na raz.
               - Ale wiesz… Boja mam takie znamię na pośladku…
               - ALEX! - krzyknęłam razem z Emily.
               - No dobra, dobra…
               - Tak więc… - powróciłam do przerwanego wątku. - Oprócz włosów i oczu różnicie się tylko pewnymi cechami charakteru i nazwiskami. A tak? Macie takie same umiejętności, przyjaciół miałybyście takich samych. Nieważne czy napiszę historię Alex Hope, czy Emily Allen, ona będzie taka sama. Po za tym… Gdyby połączyć wasze charaktery powstałabym ja. Może trochę wyidealizowana, ale ja. Jesteście mną… Czy to naprawdę jakaś różnica,  jak będzie się nazywała główna bohaterka?
               Dziewczyny spojrzały po sobie.
               - Nie - powiedziały jednocześnie.
***
               - Nie popełnię samobójstwa! - krzyknęła Alex.
               - Nie ma mowy! - poparła ją Emily.
               - A już na pewno…
               - …nie przez chłopaka!
               Westchnęłam. Od kiedy stwierdziły, że opowieść jest o nich obu, zgadzały się we wszystkim. W dodatku mówiły jedna przez drugą, jak Fred i George. No… akurat to mi nie przeszkadzało.
               - Ale nie to miałam na myśli… Chodzi o to, żeby czytelnicy tak myśleli… No wiecie, taki dreszczyk emocji…
               - Aaa…
               - To chyba, że tak…
               - A co myślicie o tym śnie? Tylko muszę znaleźć dobry powód do kłótni…
               - Plotka nie wchodzi w grę - skrzywiła się Alex.
               - Tak, to kiepski powód. Hmm… Może jakoś skrzywdzi Ginny? No nie wiem… pocałuje się z inną?
               - Świetne! - Zapisałam propozycję na kartce.
               - Nie - zaprzeczyła Alex. - Przez to, że pocałował inną dziewczynę? Zrobi mu taką awanturę? To musi być coś naprawdę… naprawdę! Wiecie, takie bardzo, bardzo.
               - Niby racja… To co proponujesz?
               - Hmm…
               Brunetka zamyśliła się i wyglądało na to, że może tak długo siedzieć, zanim coś jej przyjdzie do głowy.
               - Dobra, później się tym zajmiemy. To jak znajdzie informację o śmierci? Wątpię, by w bibliotece trzymali stare numery Proroka, po za tym… jak wpadnie na przeszukanie gazet? Nie wie czego ma szukać. Prędzej spodziewałaby się jakiegoś zaklęcia modyfikującego pamięć…
               - A McNavee? - rzuciła blondynka. - W piątej klasie, chyba będzie wiedziała, gdzie mieszka…
               - Tak, ale jak się tam dostanie? Błędnym Rycerzem? Nie będzie miała pieniędzy…
               - To może Luna jej pożyczy? - wymyśliła Alex.
               - Ideolo! - krzyknęłam i zanotowałam to, co uzgodniłyśmy. - A co sądzicie o…
***
               - Chyba będziemy się zbierać. - Z kanapy podniosła się Emily.
               - Dlaczego? - jęknęłam razem z brunetką.
               - Późno się robi…
               - Co ty gadasz? - zdziwiła się Alex. - Jest dopiero… Pierwsza w nocy?!
               - Ta?! - Spojrzałam na zegarek. - Rzeczywiście… Ale się zagadałyśmy…
               - Przy dobrej zabawie czas szybko mija - stwierdziła Emily.
               - Mam jeszcze jedno pytanie…
               - Mów - powiedziały dwa głosy jednocześnie.
               - Czy to dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej głowie?
               Dziewczyny uśmiechnęły się szeroko, rozpoznając cytat. Ich twarze nagle się zniekształciły. Oczy przybrały niebieski kolor, włosy zsiwiały i wyrosły im brody. Z kieszeni wyjęły okulary połówki* i założyły je na haczykowaty nos. Stało przede mną dwóch Dumbledore’ów…** Pierwszy odezwał się Albus-Alex:
               - Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry…
               - …tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?*** - dokończył Albus-Emily.
               Zanim się rozpłynęły, zdążyłam zobaczyć ich naturalne, szeroko uśmiechnięte twarze.

*Skąd je wzięły? A licho je wie ;)
**Dziewczyny są metamorfomagami.
***Zdanie dokładnie przepisane z książki, chyba nie muszę mówić, z której? :D

M - Mól książkowy


Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła
Wisława Szymborska

               Z ciężkim westchnieniem zamknęła książkę. Oto koniec kolejnej przygody… Teraz pozostaje tylko czekać na kolejną część. Odłożyła tom na miejsce. Jej kolekcja ciągle rosła. Na razie zajmowała tylko dwie półki - na jednej byli „liderzy”, czyli najlepsze według niej, wśród nich dziewięć tomów o Tomku Wilmowskim Alfreda Szklarskiego, wszystkie siedem części „Harry’ego Pottera” oraz osiem do tej pory wydanych książek z serii „Felix, Net i Nika”. Trzy wspaniałe serie, którym oddała kawałek serca. Taka już była, jak czytała książki to całą sobą. Płakała, śmiała się, stresowała. To była część jej życia. A w przerwach między kupieniem jakiejś powieści czytała blogi. Dużo ich było, mimo że nie wiele komentowała. Krótko mówiąc praktycznie całymi dniami siedziała w domu i czytała. Książki były jej przyjaciółmi. Może to dziwne, ale tak było. Oczywiście z nimi nie rozmawiała, ale… raz była taka sytuacja, że miała ochotę przytulić jedną książkę. Może była dziwna, ale cóż… Chyba każdy ma jakieś zboczenie zawodowe.
               Jej życie było nudne. Rzeczywiście, to była jej wina, ale nie mogła się powstrzymać, zawsze czytała „pełną parą”. Właściwie to mogła tak żyć. Z każdą książką przeżywała nową przygodę. Nie potrzebowała niczego do szczęścia. Może tylko czasem, czuła się trochę samotna…