Aktualności

06.01.2018r.
Wciąż żyję.
Szok. Ta, wiem.
Oxymora

piątek, 15 listopada 2013

LE- Cukier.

Fandom: Sherlock BBC (Parodia absurdalna)

- Nie możesz być z Sherlockiem! Zabraniam ci! Albo on, albo ja!
    Mary krzyczała na całe gardło, a histeria zdawała się wypełniać całą ulicę. Kłótnia rozpoczęła się jakąś godzinę temu i jak do tej pory nie ustawała. Choć może właściwszym określeniem byłby monolog, ponieważ panna Morstan (jednym z powodów awantury była gorycz spowodowana brakiem jakichkolwiek działań ze strony Johna w sprawie pierścionka zaręczynowego) postanowiła urozmaicić swemu partnerowi to słoneczne popołudnie kilkoma tysiącami wyrzutów, jakoby czuła się stawiana na drugim miejscu.
   - I…I…I jeszcze w dodatku ostatnio zrobiłeś mu herbatę! I dałeś mu do niej dwie kostki cukru! Mnie nigdy nie dajesz dwóch kostek cukru! Dlaczego ja nie dostałam dwóch kostek cukru, John!?! Czy w twojej opinii zasługuję tylko na jedną?! A może jestem według ciebie za gruba?! Myślałam, że akceptujesz mnie taką jaką jestem, ale teraz widzę jak wielki błąd popełniłam! Uważasz mnie za niegodną ciebie?! Oczywiście, nieustannie mnie krytykujesz, poniżasz mnie! Dlaczego nie dajesz mi dwóch kostek cukru John?! Czy aż tak mało dla ciebie znaczę?! Czy to, co było między nami, znikło? Och, czy kiedykolwiek istniało?! Zraniłeś mnie, och, jak straszliwie mnie zraniłeś! Moje serce rozpadło się na kawałki, jakbyś pociął je tym swoim skalpelem! Jestem pusta w środku! Moją czarną duszę wypełnia rozpacz! Czy me łzy nic dla ciebie nie znaczą?! Jak możesz bezdusznie patrzeć, jak cierpię?!  Moja matka miała co do ciebie rację! Mówiła mi, że John Hamish Watson to…
   Niestety, Johnowi niedane było dowiedzieć się, co szacowna rodzicielka Mary (niech ją piekło pochłonie za wydalenie z siebie ów diabelskiej latorośli) sądziła o doktorze, w tym bowiem momencie kula kalibru 36 przeszyła jej czaszkę, wydając przy tym odgłos będący ciekawą mieszaniną skrzypienia drzwi i pisku wściekłego kota, któremu ktoś nadepnął na ogon. Panna Morstan upadła na podłogę przy krótkim krzyku Johna. Były żołnierz spojrzał z przerażeniem na truchło swej partnerki. Gdzieś w tej mniej dbającej o przyzwoitość części umysłu doszedł do wniosku, że jej niegdyś alabastrowa skóra zdążyła już pokryć się pierwszymi zmarszczkami. No i faktycznie, ostatnio przytyła.
   Watson odwrócił się, stając oko w oko z Jimem Moriartym. Kryminalny doradca wciąż trzymał uniesiony pistolet i uśmiechał się pod nosem. Stał w drzwiach pobielanego, wyłożonego kafelkami pomieszczenia, dokładnie naprzeciwko głównego pokoju w którym odbywała się ostatnia sprzeczka.
   - Moriarty! Co ty zrobiłeś?! I jakim cudem dostałeś się do mojej łazienki?! – John odskoczył czym dalej od geniusza zbrodni, starając się całą swoją uwagę skupić na powadze, a nie na niedorzeczności sytuacji.
   - John, John, John… - Jim pokręcił z politowaniem głową. - Czyż to nie oczywiste? No tak, zapomniałem, nie ma tu twojego pana, biedny piesek nic nie rozumie… Swoją drogą, pragnę przedstawić ci mojego własnego pieska. – Pstryknął palcami. – O, Sebastianie!
   Drzwi kredensu o wymiarach 1,5m x 1m otworzyły się z hukiem, by po chwili wygramolił się z niego przynajmniej ośmiostopowy, barczysty facet z największą bronią snajperską, jaką Watson miał okazję w życiu widzieć. Skinął on przepraszająco w stronę mężczyzn i schylił się, by wyciągnąć duży stojak, wiatromierz oraz jakieś przyrządy miernicze.
   - Dlacz…Jak….Co… - pytania zamierały w ustach Johna, przerażone możliwością uzyskania odpowiedzi. – Co wy tu właściwie robicie? – rzucił w końcu w stronę Moriarty’ego.
   - Cóż, chętnie wyjaśniłbym ci wszystko dokładniej, ale ogólna konkluzja jest taka, że muszę cię uśmiercić, aby załamać emocjonalnie mojego arcywroga, Sherlocka Holmesa. Jednak, chcąc być pewnym rezultatu, zatrudniłem w tym celu specjalistę, pana Morana- tu skinął głową w kierunku olbrzyma, który z przepraszającym za długie oczekiwanie uśmiechem, składał spokojnie stojak na swą spluwę. – Proszę się nie śpieszyć Sebastianie, niech pan wszystko sobie poustawia. A więc, o czym to ja…
   Dalszą część wypowiedzi Jima przerwał trzask grzmoconego z impetem szkła. Okno niespodziewanie wyskoczyło z framugi w postaci nieszczególnie spójnego witrażu na podłodze doktora.  Wraz ze szczątkami szyby do salonu wpadła strzelista postać w długim, powiewającym niczym peleryna płaszczu i błękitnym szaliku.
   -Nie obawiaj się, John! Ja cię uratuję!- Sherlock skoczył na równe nogi, zasłaniając tym samym Watsona.
- Sherlock jak ty… Czem… TO MIESZKANIE NA SIÓDMYM PIĘTRZE!- wypalił w końcu dawny wojskowy, czując zbyt wielkie przytłoczenie absurdem całej sytuacji.  – JAK?!- to pytanie odniósł do ogółu sytuacji.
- Och, jakże mały jest Twój móżdżek… - Holmes westchnął rozdzierająco i odsunął się tak, by patrzeć doktorowi w oczy. – Czyż to nie oczywiste? Otóż rachunek, który ostatnio przyniosłeś w kieszeni po zakupieniu jajek posiadał na sobie pyłek hiacyntów. Ta roślina rośnie tylko w pewnym szczególnym sklepie ogrodniczym w Londynie, wysłałem więc bezdomnych, by powiadomili Mycrofta, by powiadomił Molly, by powiadomiła Grega, że ostatnie wnioski w sprawie zaginionych kolczyków są błędne, co doprowadza nas do jakże czystych faktów, mówiących o przewidywalnej ingerencji austriackich mimów oraz tego łysego chomika, który żeruje pod sklepem Angelo. W każdym razie, jak się zapewne domyślasz, miało to ścisły związek ze sprawą przedartych koszul…
   John doszedł do wniosku, że dzisiejsze rozmowy mają zbyt dużą tendencję do bycia przerywanymi. Ten raz szczególnie mu się nie spodobał. Być może miał na to jakiś wpływ fakt, iż został postrzelony.
Na nieszczęście monologu detektywa, Sebastian właśnie skończył rozstawiać sprzęt i postanowił wykonać zlecenie. Kula wbiła się z impetem w pierś Johna i rzuciła nim do tyłu.
  Rozpaczliwy krzyk Holmesa wypełnił pokój. Detektyw padł na kolana przy leżącym przyjacielu i z rozgorączkowaniem próbował unieść jego głowę na swoje kolana. Z roztrzęsienia nie szczególnie mu to wychodziło, zdołał więc grzmotnąć potylicą Johna o podłogę co najmniej dwa razy.
- O mój boże, John, błagam, nie umieraj, nie zostawiaj mnie, John, błagam… - mamrotał gorączkowo Sherlock. Niedawna ofiara postrzału zdążyła w tym czasie dojść do wniosku, że pocisk przeszył ten paskudny sweter od Mary, w którym musiał się pocić całe lato. Teraz jednak stwierdził, iż warto było cierpieć. Najwidoczniej kula dotarła do połowy wełnianej podłogi i zatrzymała się z obrzydzenia dla paskudnego wzoru... Z zewnątrz dobiegło go wycie policyjnych syren i tryumfalny krzyk Jima. Owszem, czuł ból, ale bardziej z powodu siniaków na głowie, niż pocisku w swetrze. Postanowił podzielić się tym wnioskiem z Holmesem.
-Sherlock, ja…
- Ciiii… - detektyw pogłaskał go po policzku. – Nic nie mów. Ja wiem – oznajmił.
Po czym Sherlock William Holmes pocałował Johna Hamisha Watsona.
   Zaskoczony doktor zauważył, że pozycja, w której Sherlock go trzymał, była nad wyraz strategiczna - nie mógł zrobić nic, by się wyrwać czy choć zaprotestować. Doszedł go jednak odgłos pośpiesznych kroków na schodach. Jak miło. Ktoś w końcu wchodzi drzwiami.
   - Nie ruszać się, polic…O w mordę. - Zdyszany Gregor Lestrade zatrzymał się w połowie drogi przez pokój, patrząc na namiętnie wpijającego się w lekarza Sherlocka. – A niech mnie – mruknął, mrugając ze zdziwienia. Następnie powiódł wzrokiem po Jimie i Sebastianie, jakby zobaczył ich po raz pierwszy. Opuścił broń i rzucił się po tłuczonym szkle w stronę wybitego okna. Wychylił się możliwie najdalej i wrzasnął ku stojącym w dole policyjnym wozom: – Anderson, wisisz mi piątaka! Mówiłem ci, że to zrobią! - ryknął na całą ulicę, szczerząc się jak wariat. – A jak już idziesz, to przynieś mi kawę. Tu jest snajper i homoseksualiści, nie mój wydział.
   W tym czasie Sherlock zdążył już oderwać się od Watsona i pociągając nosem, wstał, celując w Jima oskarżycielsko palec. John stwierdził, że detektyw chyba nie zarejestrował, iż ma się dobrze, nie licząc lekkiego szoku. To niełatwe, dowiedzieć się o swojej gejowskiej naturze po tak licznych rozważaniach, czemu wszystkie kobiety od niego odchodzą.
- Zabiłeś go, Moriarty. I teraz ja zabiję ciebie.
- Sherlock, wiesz, że wszystko ze mną w porządku, prawda?
- Wyrwę ci serce, byś mógł cierpieć tak jak on w swych ostatnich chwilach…
- Nie przesadzaj, całujesz całkiem nieźle…
- Był absolutnie niewinnym człowiekiem, a jego śmierć będzie cię kosztować więcej niż cokolwiek innego…
- Sherlocku, naprawdę, wszystko ze mną w porządku.
- Spłoniesz, Jimie, spali cię twój własny ogień…
- SHERLOCKU, NIE BĘDZIESZ OSMALAŁ MI TU ŻADNYCH DYWANÓW!
   Holmes zdawał się zapomnieć o istnieniu Johna, tak jak cała reszta zapomniała obecnie o ciele martwej kobiety rozłożonej na podłodze salonu. Aż do tej chwili, gdyż Greg, ciesząc się z wygranego zakładu, potknął się o jej łydki, wpadając na sprzęt strzelniczy Sebastiana. Ten zachwiał się, spróbował chwycić swą cenną strzelbę i przewrócił na szafę, kompletnie ją demolując. Szczątki mebla zwaliły się na Jima niczym lawina.
   Sherlock stał przez chwilę z dość głupią miną, usiłując zarejestrować fakt, iż jego wróg właśnie zginął przygnieciony stertą sklejki. Interesujące.
- Może lepiej już chodźmy? - John z powątpiewaniem spojrzał na ludzkie domino na swojej podłodze. Holmes odwrócił się z wyrazem absolutnego zaskoczenia na twarzy.
- John! Ty żyjesz! - wykrzyknął zachwycony i chwycił lekarza w objęcia. Ten tylko westchnął cicho pod nosem.

- Mary miała rację, muszę ograniczyć ci cukier.


~~~~~~~~~~~~~~~
Proszę teraz oszołomionych zapewne lekko czytelników o wyobrażenie sobie następującej sytuacji:
Jest piąta nad ranem. Niektórzy wciąż śpią, niektórzy już wstają. Tylko pewne dwa no-lify, które nie wiedzieć czemu ów nocy nie zmrużyły oka na rzecz bezsensownego gapienia się w komputer, rozmawiają na Skypie. Ich rozmowa nie jest szczególnie składna, jednak nagle schodzi na dość nieoczekiwany tor.
No-Life nr.1 : Nie chce Mary w trzecim sezonie Sherlocka......
No-Life nr.2 : Ale będzie. Na pewno. Zagra ją prawdziwa żona Freemana...
NL1: Ale ja jej nie lubię. Zabiera Sherlockowi Johna. Niech ją zabiją!
NL2: Martinowi będzie smutno...
NL1: Nie obchodzi mnie to. Zabić!
NL2: No ale....
NL1: ZABIĆ.
NL2: Jak ci aż tak na tym zależy, to napisz sobie notkę i tam ją zabij...

I tak właśnie potwierdziła się zasada, że mi nie poddaje się głupich pomysłów o piątej nad ranem. Nie odpowiadam za urazy psychiczne.
Enjoy.

Okey, chyba trzeba wyjaśnić parę spraw...

Rany, ten blog ma na prawdę dopiero dwa lata? Mam wrażenie, że minęło z pięć. Cóż, życie pędzi, charakter ciągle się zmienia, z każdym dniem nowe wspomnienie i doświadczenie. Czuję się, jakbym była w kalejdoskopie. Ludzie to nie budynki, nie mogą stać w miejscu.
Wiem, że tu, na blogu, to wygląda jakbym się wycofała z internetu. Haha, a ten o Jasiu znacie? Ale nie przeczę, że się wycofałam. Z tym, że nie z internetu, a z blogów. Cholera, pamiętam jak jeszcze te głupie dwa lata temu miałam z dwadzieścia, jak nie więcej, blogów w zakładkach i jak pragnę zdrowia, wszystkie czytałam. Niektóre komentowałam, z niektórymi autorkami nawiązywałam nawet bliższy kontakt... A teraz? Teraz czytam dwa blogi, z czego komentuję jednego. Zapomniałam, jak żyć blogowo. Nie aktualizuję linków (oj, a jest co aktualizować...), notkę dodam raz na miesiąc przy dobrych wiatrach... I to odbija się na Kartce - pod jedną notką jest jeden, może dwa komentarze, statystyki stoją. I ja nikogo za to nie winię, może ewentualnie siebie. Najgorsze jest chyba jednak to, że mi to trochę zwisa i powiewa. Ale to jednak taka była idea tego bloga - żebym miała miejsce, gdzie mogę publikować swoje potwory, a nie żebym dostawała komentarze. Nie wiem, ile osób na prawdę to czyta, ale dla mnie to bez znaczenia, chodzi tylko o złudzenie, że nie piszę "do szuflady". Bo to chyba nawet nie jest złudzenie, zawsze ktoś może tu trafić i poczytać, prawda?
Na poprzednim adresie miałam kilka stałych komentatorek - joy_hp, Izis, Leeni, Angel, Ayumi93, Bellajane i B. Dziewczyny, nie wiem, czy to czytacie, ale na prawdę, bardzo, bardzo szczerze i serdecznie wam dziękuję. Z tej grupy na nowym portalu spotkałam sześć osób, ale kontakt się urwał.
A teraz ważna informacja:
Niniejszym resetuję zakładkę "powiadamiam".
Nie wnikam, co się stało, ja sama też nie odwiedzam już Waszych blogów, a sama wiem, jak to jest, gdy już się zacznie komentować. Po pewnym czasie, nie wiadomo jak ani dlaczego, traci się serce do czytanego bloga i komentuje już tylko z przyzwyczajenia i dlatego, że głupio tak nagle przestać. Ale to jest męczące. Mogę sobie tylko wyobrażać, że jeśli jesteś informowany o nowych postach, jest jeszcze głupiej. Nie chcę, żeby ktoś się męczył, na bloga macie wchodzić dla przyjemności. Rozumiem, że głupio powiedzieć komuś w twarz: "sorry, już nie czytam twojego bloga, przestań mnie informować", przecież sama nie byłabym w stanie tego zrobić. I dlatego nie wymagam tego od was. Jeśli ktoś nadal chce niech zapisze się jeszcze raz. I, zastrzegam - fakt, że was powiadamiam nie zmusza was do komentowania.
Pamiętacie, jak prawie wszystkie moje teksty były potterowe? Taaak, słodkie czasy jednego fandomu... To nie tak, że przestałam być Potterhead (jakbym przestała to by znaczyło, że nigdy nią nie byłam), po prostu już tak się przyzwyczaiłam do HP, że stał się... nie wiem, zbyt oczywisty? To już nie jest młodzieńcza miłość, licealna para. Ja i HP to już stare małżeństwo.