Fandom: Sherlock BBC (Parodia absurdalna)
- Nie możesz być z Sherlockiem! Zabraniam ci! Albo on, albo ja!
Mary krzyczała na całe gardło, a histeria zdawała się wypełniać całą ulicę. Kłótnia rozpoczęła się jakąś godzinę temu i jak do tej pory nie ustawała. Choć może właściwszym określeniem byłby monolog, ponieważ panna Morstan (jednym z powodów awantury była gorycz spowodowana brakiem jakichkolwiek działań ze strony Johna w sprawie pierścionka zaręczynowego) postanowiła urozmaicić swemu partnerowi to słoneczne popołudnie kilkoma tysiącami wyrzutów, jakoby czuła się stawiana na drugim miejscu.
- Nie możesz być z Sherlockiem! Zabraniam ci! Albo on, albo ja!
Mary krzyczała na całe gardło, a histeria zdawała się wypełniać całą ulicę. Kłótnia rozpoczęła się jakąś godzinę temu i jak do tej pory nie ustawała. Choć może właściwszym określeniem byłby monolog, ponieważ panna Morstan (jednym z powodów awantury była gorycz spowodowana brakiem jakichkolwiek działań ze strony Johna w sprawie pierścionka zaręczynowego) postanowiła urozmaicić swemu partnerowi to słoneczne popołudnie kilkoma tysiącami wyrzutów, jakoby czuła się stawiana na drugim miejscu.
- I…I…I jeszcze w dodatku ostatnio zrobiłeś mu herbatę! I
dałeś mu do niej dwie kostki cukru! Mnie nigdy nie dajesz dwóch kostek cukru! Dlaczego
ja nie dostałam dwóch kostek cukru, John!?! Czy w twojej opinii zasługuję tylko
na jedną?! A może jestem według ciebie za gruba?! Myślałam, że akceptujesz
mnie taką jaką jestem, ale teraz widzę jak wielki błąd popełniłam! Uważasz mnie
za niegodną ciebie?! Oczywiście, nieustannie mnie krytykujesz, poniżasz mnie!
Dlaczego nie dajesz mi dwóch kostek cukru John?! Czy aż tak mało dla ciebie
znaczę?! Czy to, co było między nami, znikło? Och, czy kiedykolwiek istniało?!
Zraniłeś mnie, och, jak straszliwie mnie zraniłeś! Moje serce rozpadło się na
kawałki, jakbyś pociął je tym swoim skalpelem! Jestem pusta w środku! Moją
czarną duszę wypełnia rozpacz! Czy me łzy nic dla ciebie nie znaczą?! Jak
możesz bezdusznie patrzeć, jak cierpię?!
Moja matka miała co do ciebie rację! Mówiła mi, że John Hamish Watson
to…
Niestety, Johnowi niedane było dowiedzieć się, co szacowna
rodzicielka Mary (niech ją piekło pochłonie za wydalenie z siebie ów diabelskiej latorośli) sądziła o
doktorze, w tym bowiem momencie kula kalibru 36 przeszyła jej czaszkę, wydając
przy tym odgłos będący ciekawą mieszaniną skrzypienia drzwi i pisku wściekłego
kota, któremu ktoś nadepnął na ogon. Panna Morstan upadła na podłogę przy
krótkim krzyku Johna. Były żołnierz spojrzał z przerażeniem na truchło swej
partnerki. Gdzieś w tej mniej dbającej o przyzwoitość części umysłu doszedł do
wniosku, że jej niegdyś alabastrowa skóra zdążyła już pokryć się pierwszymi
zmarszczkami. No i faktycznie, ostatnio przytyła.
Watson odwrócił się, stając oko w oko z Jimem Moriartym.
Kryminalny doradca wciąż trzymał uniesiony pistolet i uśmiechał się pod nosem.
Stał w drzwiach pobielanego, wyłożonego kafelkami pomieszczenia, dokładnie
naprzeciwko głównego pokoju w którym odbywała się ostatnia sprzeczka.
- Moriarty! Co ty zrobiłeś?! I jakim cudem dostałeś się do
mojej łazienki?! – John odskoczył czym dalej od geniusza zbrodni, starając się
całą swoją uwagę skupić na powadze, a nie na niedorzeczności sytuacji.
- John, John, John… - Jim pokręcił z politowaniem głową. -
Czyż to nie oczywiste? No tak, zapomniałem, nie ma tu twojego pana, biedny
piesek nic nie rozumie… Swoją drogą, pragnę przedstawić ci mojego własnego
pieska. – Pstryknął palcami. – O, Sebastianie!
Drzwi kredensu o wymiarach 1,5m x 1m otworzyły się z hukiem,
by po chwili wygramolił się z niego przynajmniej ośmiostopowy, barczysty facet
z największą bronią snajperską, jaką Watson miał okazję w życiu widzieć. Skinął on przepraszająco w stronę mężczyzn i
schylił się, by wyciągnąć duży stojak, wiatromierz oraz jakieś przyrządy
miernicze.
- Dlacz…Jak….Co… - pytania zamierały w ustach Johna,
przerażone możliwością uzyskania odpowiedzi. – Co wy tu właściwie robicie? –
rzucił w końcu w stronę Moriarty’ego.
- Cóż, chętnie wyjaśniłbym ci wszystko dokładniej, ale
ogólna konkluzja jest taka, że muszę cię uśmiercić, aby załamać emocjonalnie
mojego arcywroga, Sherlocka Holmesa. Jednak, chcąc być pewnym rezultatu,
zatrudniłem w tym celu specjalistę, pana Morana- tu skinął głową w kierunku
olbrzyma, który z przepraszającym za długie oczekiwanie uśmiechem, składał
spokojnie stojak na swą spluwę. – Proszę się nie śpieszyć Sebastianie, niech
pan wszystko sobie poustawia. A więc, o czym to ja…
Dalszą część wypowiedzi Jima przerwał trzask grzmoconego z
impetem szkła. Okno niespodziewanie wyskoczyło z framugi w postaci
nieszczególnie spójnego witrażu na podłodze doktora. Wraz ze szczątkami szyby do salonu wpadła
strzelista postać w długim, powiewającym niczym peleryna płaszczu i błękitnym
szaliku.
-Nie obawiaj się, John! Ja cię uratuję!- Sherlock skoczył na
równe nogi, zasłaniając tym samym Watsona.
- Sherlock jak ty… Czem… TO MIESZKANIE NA SIÓDMYM PIĘTRZE!-
wypalił w końcu dawny wojskowy, czując zbyt wielkie przytłoczenie absurdem całej
sytuacji. – JAK?!- to pytanie odniósł
do ogółu sytuacji.
- Och, jakże mały jest Twój móżdżek… - Holmes westchnął
rozdzierająco i odsunął się tak, by
patrzeć doktorowi w oczy. – Czyż to nie oczywiste? Otóż rachunek, który
ostatnio przyniosłeś w kieszeni po zakupieniu jajek posiadał na sobie pyłek
hiacyntów. Ta roślina rośnie tylko w pewnym szczególnym sklepie ogrodniczym w
Londynie, wysłałem więc bezdomnych, by powiadomili Mycrofta, by powiadomił
Molly, by powiadomiła Grega, że ostatnie wnioski w sprawie zaginionych
kolczyków są błędne, co doprowadza nas do jakże czystych faktów, mówiących o
przewidywalnej ingerencji austriackich mimów oraz tego łysego chomika, który
żeruje pod sklepem Angelo. W każdym razie, jak się zapewne domyślasz, miało to
ścisły związek ze sprawą przedartych koszul…
John doszedł do wniosku, że dzisiejsze rozmowy mają zbyt
dużą tendencję do bycia przerywanymi. Ten raz szczególnie mu się nie spodobał.
Być może miał na to jakiś wpływ fakt, iż został postrzelony.
Na nieszczęście monologu detektywa, Sebastian właśnie skończył
rozstawiać sprzęt i postanowił wykonać zlecenie. Kula wbiła się z impetem w
pierś Johna i rzuciła nim do tyłu.
Rozpaczliwy krzyk Holmesa wypełnił pokój. Detektyw padł na
kolana przy leżącym przyjacielu i z rozgorączkowaniem próbował unieść jego głowę
na swoje kolana. Z roztrzęsienia nie szczególnie mu to wychodziło, zdołał więc
grzmotnąć potylicą Johna o podłogę co najmniej dwa razy.
- O mój boże, John, błagam, nie umieraj, nie zostawiaj mnie,
John, błagam… - mamrotał gorączkowo Sherlock. Niedawna ofiara postrzału zdążyła
w tym czasie dojść do wniosku, że pocisk przeszył ten paskudny sweter od Mary, w którym musiał się pocić całe lato. Teraz jednak stwierdził, iż warto było cierpieć. Najwidoczniej kula dotarła do połowy wełnianej podłogi i zatrzymała się z obrzydzenia dla paskudnego wzoru... Z zewnątrz dobiegło go
wycie policyjnych syren i tryumfalny krzyk Jima. Owszem, czuł ból, ale bardziej
z powodu siniaków na głowie, niż pocisku w swetrze. Postanowił podzielić się
tym wnioskiem z Holmesem.
-Sherlock, ja…
- Ciiii… - detektyw pogłaskał go po policzku. – Nic nie mów.
Ja wiem – oznajmił.
Po czym Sherlock William Holmes pocałował Johna Hamisha Watsona.
Zaskoczony doktor zauważył, że pozycja, w której Sherlock go
trzymał, była nad wyraz strategiczna - nie mógł zrobić nic, by się wyrwać czy
choć zaprotestować. Doszedł go jednak odgłos pośpiesznych kroków na schodach.
Jak miło. Ktoś w końcu wchodzi drzwiami.
- Nie ruszać się, polic…O w mordę. - Zdyszany Gregor Lestrade
zatrzymał się w połowie drogi przez pokój, patrząc na namiętnie wpijającego się
w lekarza Sherlocka. – A niech mnie – mruknął, mrugając ze zdziwienia.
Następnie powiódł wzrokiem po Jimie i Sebastianie, jakby zobaczył ich po raz
pierwszy. Opuścił broń i rzucił się po tłuczonym szkle w stronę wybitego okna.
Wychylił się możliwie najdalej i wrzasnął ku stojącym w dole policyjnym wozom: – Anderson, wisisz mi piątaka! Mówiłem ci, że to zrobią! - ryknął na całą ulicę, szczerząc się jak wariat. – A jak już idziesz, to przynieś mi kawę. Tu jest
snajper i homoseksualiści, nie mój wydział.
W tym czasie Sherlock zdążył już oderwać się od Watsona i
pociągając nosem, wstał, celując w Jima oskarżycielsko palec. John stwierdził,
że detektyw chyba nie zarejestrował, iż ma się dobrze, nie licząc lekkiego
szoku. To niełatwe, dowiedzieć się o swojej gejowskiej naturze po tak licznych
rozważaniach, czemu wszystkie kobiety od niego odchodzą.
- Zabiłeś go, Moriarty. I teraz ja zabiję ciebie.
- Sherlock, wiesz, że wszystko ze mną w porządku, prawda?
- Wyrwę ci serce, byś mógł cierpieć tak jak on w swych
ostatnich chwilach…
- Nie przesadzaj, całujesz całkiem nieźle…
- Był absolutnie niewinnym człowiekiem, a jego śmierć będzie
cię kosztować więcej niż cokolwiek innego…
- Sherlocku, naprawdę, wszystko ze mną w porządku.
- Spłoniesz, Jimie, spali cię twój własny ogień…
- SHERLOCKU, NIE BĘDZIESZ OSMALAŁ MI TU ŻADNYCH DYWANÓW!
Holmes zdawał się zapomnieć o istnieniu Johna, tak jak cała
reszta zapomniała obecnie o ciele martwej kobiety rozłożonej na podłodze
salonu. Aż do tej chwili, gdyż Greg, ciesząc się z wygranego zakładu, potknął się o jej łydki, wpadając na sprzęt strzelniczy Sebastiana. Ten zachwiał się,
spróbował chwycić swą cenną strzelbę i przewrócił na szafę, kompletnie ją
demolując. Szczątki mebla zwaliły się na Jima niczym lawina.
Sherlock stał przez chwilę z dość głupią miną, usiłując zarejestrować
fakt, iż jego wróg właśnie zginął przygnieciony stertą sklejki. Interesujące.
- Może lepiej już chodźmy? - John z powątpiewaniem spojrzał na
ludzkie domino na swojej podłodze. Holmes odwrócił się z wyrazem absolutnego
zaskoczenia na twarzy.
- John! Ty żyjesz! - wykrzyknął zachwycony i chwycił lekarza w
objęcia. Ten tylko westchnął cicho pod nosem.
- Mary miała rację, muszę ograniczyć ci cukier.
~~~~~~~~~~~~~~~
Proszę teraz oszołomionych zapewne lekko czytelników o wyobrażenie sobie następującej sytuacji:
Jest piąta nad ranem. Niektórzy wciąż śpią, niektórzy już wstają. Tylko pewne dwa no-lify, które nie wiedzieć czemu ów nocy nie zmrużyły oka na rzecz bezsensownego gapienia się w komputer, rozmawiają na Skypie. Ich rozmowa nie jest szczególnie składna, jednak nagle schodzi na dość nieoczekiwany tor.
No-Life nr.1 : Nie chce Mary w trzecim sezonie Sherlocka......
No-Life nr.2 : Ale będzie. Na pewno. Zagra ją prawdziwa żona Freemana...
NL1: Ale ja jej nie lubię. Zabiera Sherlockowi Johna. Niech ją zabiją!
NL2: Martinowi będzie smutno...
NL1: Nie obchodzi mnie to. Zabić!
NL2: No ale....
NL1: ZABIĆ.
NL2: Jak ci aż tak na tym zależy, to napisz sobie notkę i tam ją zabij...
I tak właśnie potwierdziła się zasada, że mi nie poddaje się głupich pomysłów o piątej nad ranem. Nie odpowiadam za urazy psychiczne.
Enjoy.
~~~~~~~~~~~~~~~
Proszę teraz oszołomionych zapewne lekko czytelników o wyobrażenie sobie następującej sytuacji:
Jest piąta nad ranem. Niektórzy wciąż śpią, niektórzy już wstają. Tylko pewne dwa no-lify, które nie wiedzieć czemu ów nocy nie zmrużyły oka na rzecz bezsensownego gapienia się w komputer, rozmawiają na Skypie. Ich rozmowa nie jest szczególnie składna, jednak nagle schodzi na dość nieoczekiwany tor.
No-Life nr.1 : Nie chce Mary w trzecim sezonie Sherlocka......
No-Life nr.2 : Ale będzie. Na pewno. Zagra ją prawdziwa żona Freemana...
NL1: Ale ja jej nie lubię. Zabiera Sherlockowi Johna. Niech ją zabiją!
NL2: Martinowi będzie smutno...
NL1: Nie obchodzi mnie to. Zabić!
NL2: No ale....
NL1: ZABIĆ.
NL2: Jak ci aż tak na tym zależy, to napisz sobie notkę i tam ją zabij...
I tak właśnie potwierdziła się zasada, że mi nie poddaje się głupich pomysłów o piątej nad ranem. Nie odpowiadam za urazy psychiczne.
Enjoy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz