dostępne także na AO3
Armitage
Hux był bardzo zajętym człowiekiem. Musiał składać i przyjmować raporty, opracowywać
plany kolejnych operacji, spotykać się z partnerami handlowymi, nadzorować
treningi, przygotowywać wystąpienia przed żołnierzami, a między tym wszystkim
jeszcze spać, jeść i opiekować się kotem. Jakkolwiek by się nie starał, zawsze zostawało
coś więcej, czym nie zdążył się zająć, jakiś plik kartek, który odkładał na
następny dzień czy nieodebrane połączenia, na które musiał oddzwonić, krótko
mówiąc: dla ludzi takich jak on, doba wiecznie była za krótka.
Mimo
wszystko nie narzekał (za bardzo) – wiedział, z czym wiąże się ranga generała i
przyjął ją z całą świadomością, że oznacza to pożegnanie z jakimkolwiek wolnym
czasem, a po tylu latach udało mu już się wdrożyć w taki tryb życia. Dzięki
starannie wypracowanemu systemowi wykonywania zadań i segregowania ich według
stopnia ważności zdołał wydłużyć dobę do trzydziestu godzin (i to bez przenoszenia
się na planetę o wolniejszym ruchu obrotowym!), tym samym zwiększając ilość spraw
ukończonych danego dnia do osiemdziesięciu dziewięciu procent z całości na ten
dzień przeznaczonej.
Były
jednak momenty, w których zwyczajnie nie można było oszukać czasu.
***
Niemal
wszystkie ekrany na mostku dreadnoughta emanowały czerwonym światłem, manualnie
przyciszony alarm wwiercał się w czaszkę, a z każdej strony padały coraz to
gorsze informacje o stanie ich obrony.
—
Są poza zasięgiem dużego działa, sir.
—
Wszystkie działka bliskiego zasięgu wyeliminowane.
—
Osłony na poziomie trzech procent.
—
Sektor 5C odcięty.
Hux
chodził między stanowiskami, świdrując wzrokiem wyświetlane przed nim wykresy i
schematy. Patrząc na niego, mogło się wydawać, że wcale nie są w beznadziejnej
sytuacji i że wszystko jest pod kontrolą: postawa, chód, a nawet mina niczym
nie różniły się od innych misji, choć sam generał nie wiedział, jak to możliwe.
Jakim cudem był wyprostowany i poruszał się sprężystym krokiem, kiedy jego nogi
sprawiały wrażenie, jakby miały się zaraz pod nim załamać? Jakim cudem
docierały do niego te wszystkie raporty, kiedy w uszach szumiał mu jego własny
puls? Jakim cudem jego głos brzmiał tak samo jak zawsze, choć czuł jak serce
wali mu gdzieś w gardle?
Nie
był głupi – wiedział, że nie mieli szans i tylko idiota nie denerwowałby się w
takiej chwili. Rebelianci ostrzeliwali ich z każdej możliwej strony, mozolnie
ale uparcie dążąc do swojego celu. A ten był już blisko.
—
Osłony padły.
Skinął
głową i obrzucił załogę krótkim spojrzeniem. Ostatnim.
—
Wysłać dziennik pokładowy najbliższej bezpiecznej jednostce — zarządził,
kierując się w stronę centrum kokpitu i sam był pod wrażeniem, jak jego głos
wciąż był twardy i nieznoszący sprzeciwu.
Nie
było sensu zarządzać ewakuacji – i tak nie mieli najmniejszej szansy, żeby
zdążyć – nie wydał jednak rozkazu, aby zostali na miejscach. Jedna ostatnia
próba charakteru. On sam nie zamierzał zginąć w bezsensownej próbie ucieczki,
przynajmniej nad tą jedną rzeczą będzie miał kontrolę: umrze w centrum
dowodzenia, na swoim zwyczajowym miejscu, dumnie wyprostowany z rękoma
splecionymi za plecami, patrząc w przestrzeń przed sobą. Przez okno już widział
zbliżający się bombowiec Ruchu Oporu.
—
Generale, żądanie połączenia od Naczelnego Wodza.
Kurwa.
Delikatnie
zwrócił głowę w stronę kobiety, która patrzyła na niego szeroko otwartymi
oczami, wyraźnie przerażona, a mimo to wciąż wykonująca swoje obowiązki. To
mogła być szansa na przekazanie informacji o rebelianckiej flocie, na ostatni
salut. Na pożegnanie.
Ale
kątem oka już widział pierwsze bomby uderzające w ich statek, pod nogami czuł
drżenie rozprzestrzeniających się wybuchów. Wziął głębszy wdech i z powrotem
zwrócił się przed siebie, jeszcze bardziej się prostując, jakby chciał poprawić
swoją pozę.
—
Odrzucić.
Poczuł
zbliżające się gorąco. Nie starczyło mu czasu.
~*~
Tytuł pochodzi z wiersza Mirona Białoszewskiego:
"– ty ty ty ty ty ty ty ty
czas paluszkiem grozi"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz